2.Nastiez
3.Eternity
4.Intermission
5.Bleed in Me (Pt 1)
6.Bleed in Me (Pt 2)
7.Paragnomen
Na recenzję takich albumów nigdy nie jest za późno. Tu każdy dźwięk wymaga skupienia i przetworzenia go ponownie. Takie debiuty zdarzają się bardzo rzadko. Przed Wami relacja z podróży z bardzo dziwnej krainy zwanej „AIR”. Oprowadzać będzie Obscure Sphinx.
„Anesthetic Inhalation Ritual” zaczyna się od niepozornego utworu tytułowego, któremu blisko do ulotnego uroku kompozycji grup takich jak Isis czy Cult Of Luna. Dopiero drugi numer Nastiez pokazuje atut grupy. A na imię mu „Wielebna”. Jej szamańskie wokalizy na początku numeru przechodzą w histeryczny krzyk podparty masywnymi riffami i „tłustą” perkusją. Wielbiciele albumów takich jak „Salvation” wspomnianego COL czy „Given To The Rising” Neurosis powinni być zachwyceni. Kompozycja rozwija się stopniowo, aż w końcu wciąga słuchacza w otchłań. Wielebna pokazuje w nim wiele odcieni swojego nawiedzonego skarbu jakim jest jej głos. Do tego niepokojące dźwięki gitary pod koniec utworu. A to przecież dopiero początek.
Eternity zaczyna się delikatnie niczym „Echoes” COL (nie mogę się uwolnić od tego porównania, wybaczcie). Plemienne bębnienie buduje paranoidalny nastrój, robi się bardziej przygnębiająco ale i melancholijnie, także fani starej Katatonii z pewnością będą oczarowani. Ten numer uwypukla elementy doom metalu w muzyce OS. Potęgują to nawiedzone partie wokalne i powtarzane wersy „I’m from nowhere”. Bardzo podobają mi się „rwane wokalizy” pod koniec, jakby „Wielebnej” brakowało tchu.
Intermission to jedynie przerywnik, przed dwuczęściowym Bleed in Me. Pierwsza część jest bardzo niepozorna, spokojnie „dryfująca” jedynie nerwowe uderzenia bębnów wprowadzają lekki niepokój. Druga część to już potężny, porywający kolos, który rytmicznie ma w sobie coś z Toola. Gdzieś tak w połowie struktura burzy się bez przesady mogę stwierdzić, że to najostrzejsza kompozycja a bas w odsyła mnie myślami do Meshuggah.
Ostatni rozdział podróży zwie się Paragnomen. Chwytające za serce wokale, świetna melodyjna solówka, zderzenie ponurego klimatu z niemal sielankowym. Dołującego ciężaru z post-rockową lekkością. W pewnym momencie pojawiają się patenty, których nie powstydziła by się Gojira… Genialne zamkniecie genialnego albumu.
Te kompozycje bardzo trudno jest opisywać bo w każdym mogą wywołać zupełnie inne uczucia. Jedno jest pewne, to dzieło kompletne, i zupełnie inne od tego co proponują na swoich wydawnictwach grupy stylistycznie zbliżone jak Blindead czy Forge Of Clouds. Jeżeli jesteście dobrymi ludźmi i nie chcecie popełnić ciężkiego grzechu musicie przesłuchać ten album i to kilkanaście razy by choć trochę go zrozumieć. Jeśli zaś to pojęcie jest Wam obce – spróbujcie tym bardziej, to dźwięki z pogranicza innego wymiaru a w takie lubi zapuścić się każda ludzka duszyczka… Amen. 10/10