1. The One
2. I: The Weapon
3. Vicarious Redemption
4. The Sweep
5. Synchronicity
6. Mute Departure
7. Disharmonia
8. In Awe Of
9. Passing Through
OLI
Po przesłuchaniu Vertikal znienawidziłem całym sercem szwedzką grupę Cult Of Luna. Po ostatnich dźwiękach Passing Through kończących nowe dziecko tejże załogi nic już nie mogło zabrzmieć tak dobrze, tak perfekcyjnie, tak soczyście. Każda kolejna płyta innej kapeli była niekompletna, czegoś w niej brakowało. Takie objawy towarzyszyły mi podczas 4 godzinnego obcowania z nową płytą wyznawców Kultu Luny. Na szczęście potem wróciłem po rozum do głowy i mimo całkowitej perfekcji Vertikal umiem spojrzeć na ten album w pełni obiektywnie.
Niemalże 5 lat było nam trzeba czekać nam na nowy twór ekipy Johannesa Perssona. W przypadku Cult Of Luna to szmat czasu tym bardziej, że kapela przyzwyczaiła nam do szybkiego komponowania nowych wydawnictw. Pamiętam sytuację gdy po wydaniu Eternal Kingdom zarzuciłem słuchawki na uszy, wyszedłem późnym wieczorem do miasta. Całkowite odludzie, tylko ja i Luna. Podobny eksperyment postanowiłem przeprowadzić i tym razem. Ciekawiło mnie jakie wrażenie wywrze na mnie szósta produkcja Szwedów słuchana późnym wieczorem w osamotnieniu. Zapoznałem się dobrze z materiałem, ale jednak za drugim razem odpuściłem słuchania. Zbyt bardzo cenię swoje zdrowie psychiczne, a ta muzyka mówiąc kolokwialnie ‘ryje banie’. Jeszcze bardziej niż poprzedniczka. Przeładowana różnego rodzaju awangardowymi smaczkami. Syntetyzatory, organy kościelne przyprawiają człowieka o dreszcz, powodują gęsią skórkę. Pod nazwą Vertikal czai się obłęd! I to czuć w każdym dźwięku wydobywającym się z słuchawek. Już sama historia opowiedziana na płycie powoduje ciarki i sprawia, że robi się nieswojo.
Muzycznie cały czas oczywiście słuchać ukłon w stronę mistrzów- Neurosis + wiele więcej. Przecież kto by pomyślał, że do tak ciężkiej i (jeżeli patrząc pod kątem wokalu) brutalnej muzyki można wpleść spore dawki elektroniki, drone czy nawet dubstepu (np. druga połowa Vicarious Redemption). Oczywiście prócz powiewu świeżości w muzyce Luny słychać jako fundament sludge/ post-metal oraz zdobycze gitarowego post-rocka. Wszystkie nowe i nienowe smaczki podane ze smakiem i świetnie wpasowują się w brzmienie całości płyty. Monumentalne gitary, przytłaczająca ciężarem sekcja rytmiczna i ten głęboki growl wokalisty tworzą przepotężną ścianę dźwięku od której nie sposób się oderwać. Niesamowite wrażenie pod tym względem robi zwłaszcza prawie 20-minutowy wyżej wspomniany utwór Vicarious Redemption, który przechodzi od spokojnych, pięknych dźwięków do wściekłej agresywnej rzeźni. Można powiedzieć, że patologiczne dźwięki, ale takich rzeczy jest na płycie mnóstwo i chce się do tego wracać. Może wszyscy jesteśmy psycholami i potrzebujemy terpaii właśnie takimi dźwiękami.
Każdy numer jest przemyślany, dopracowany w każdym calu. Nawet 3 introdukcje mają swój niepowtarzalny charakter i wprowadzają człowieka w klimat następnych numerów. Prócz ciężaru jest tu też miejsce na masę melodii. Zarówno w warstwie muzycznej jak i wokalnej. Tak,tak,tak! Pomimo , że góruje tu charkot Rydberga to także pojawiają się piękne, czyste wokale. Moim faworytem jest zdecydowanie kawałek Mute Departure, który właśnie z pięknych, spokojnych dźwięków przeradza się w wściekłą bestię. Również w wieńczącym krążek numerze Passing Through górę wzięły czyste wokale, które swoim charakterem wprowadzają słuchacza w zupełnie inny wymiar. I to właśnie te dźwięki stają się punktem kulminacyjnym całości nowego dziecka Szwedów.
Jedyne co mogę zarzucić nowej płycie COL to długość. Płyta ma prawie 70 minut muzyki. Niektóre dźwięki bym okroił i byśmy mieli rzecz niemal doskonałą. Wiem, że ludziom się podoba takie 5-6 minutowe rzeczy, które wprowadzają w klimat, więc czas trwania płyty traktuję czysto subiektywnie. Mimo wszystko obcowanie z tymi dźwiękami to czysta przyjemność porównywalna do seksu z ukochaną osobą.
Siła oddziaływania tych dźwięków jest na tyle silna, że czyni ją w pełnym sensie niebezpieczną. Nie jest to muzyka dla każdego. Na pewno osoby z depresją, nerwicami i innymi tego typu zaburzeniami psychiki nie powinny sięgać po taki rodzaj wyrażania emocji. Ja na przykład wiem, że nie będę słuchał tej płyty po zmierzchu.
Oli
After listening to Vertikal I’ve started to hate swedish band Cult Of Luna wholeheartedly. After latest sounds of Passing Through which ended up their newest record – nothing could have sounded so good, so perfect, so richly. Every successive longplay of another band was incomplete – I was short of something in it. Those symptomps followed me in the wake of new longplay during 4 hours of associating with adherents of Cult of Luna. For a luck sake, I’ve thought of longplay sensible, and even though Vertikal was absolutely prefect, I can look at this album fully objectively.
We ought to wait almost 5 years for newest record of Johannes Persson’s crew. In case of Cult Of Luna there was a long time period especially that band used to show us their newest records very quickly. I remember a situation when after releasing Eternal Kingdom I put my headphones in to my ears, and I went out to the downtown in the very late evening. There was completely secluded spot – only I and Luna. I’ve decided to do it again. I was very curious about impression which sixth album will make on me when I will walk alone across the streets in the late evening. I got to know with tracks quite well but at the second listening I gave up. I appreciate my mental health too much, and this music is smashing my mind. Even more than previous LP. It was overloaded with different kinds of tastes. Synthesizer, organ gives to a human goosebumps. Under the name Vertikal hides insanity! And it feels in every sound emited from headphones. Whole story which was told on longplay gives goosebumps by itself, and causes feeling of anxiety.
All the time, musically we hear a bow taken to masters – Neurosis + more. Who would think that for so heavy and ( if we look from vocal point of view) butal music it is possible to interlace with quite a lot dose of eletronics, drone or even more dubstep (for example second half of song Vicarious Redemption). Of course except of fresheness breeze in music of Cult of Luna we can here as a foundation of sludge/post-metal and swags of post-rock guitars. All news and old sounds are tastefully arranged and fit very well to sound of whole album. Monumental guitars, overwhelming by its heavy rhythmical section, and that deep vocalist’s growl creates huge wall of sound which makes you feel of no way out. In this case incredible impression makes aforesaid almost 20 minutes long song Vicarious Redemption which goes from calm, beautiful sounds to angry, aggressive ones. It may say that we have pathological sounds but longplay contains a lot of them, and you want to come back to them again and again. Maybe we are all psychos, and we need a therapy of this kind of sounds.
Every song is deliberately and in every inch awesomely done. Even 3 intros have their unique character, and leads human in a climate of next songs. Except of heaviness, there are a lot of melodies. As well in musical layer as in vocal one. Yes, yes, yes! Even though rattle of Rydberg dominates, it shows albo beautiful, clean vocals. My favorite song is definetely Mute Departure which is exactly from pretty, calmful sounds turns into furious beast. Also in the latest song of Vertikal – Passing Through vocals get the upper hand which leads listener to another dimension by itself. And sounds just become culmination of whole longplay of Sweds.
The only thing I can blame for new longplay of COL is the length. Album has almost 70 minutes of music. I would cut around some sound and we would have almost perfect thing. I know that people like 5-6 minutes tracks which show climate of a song so I treat the time of duration clearly subjective. In spite of, associating with these sound are great pleasure — I can compare to having sex with beloved person.
The power of influence of these sounds is so strong that makes it dangerous in a way. This is not music for everyone. People with depression, neurosis, and another mental disorders should not listen to this kind of showing emotions, for sure. For example I know that I will not listen to that longplay after twilight.
STANLEY
Moje oczekiwanie na nowy album Cult Of Luna zaczęło przypominać w pewnym momencie scenkę z porodówki. Nerwowe dreptanie, obgryzanie paznokci… Co to będzie? Jak to zabrzmi? Zdrowo skopie mi dupsko…? Będzie bardziej jak „Salvation” czy „Eternal Kingdom”… cholera przecież kocham te albumy tak samo jak „Somewhere Along The Highway”… Pominę tutaj fakt, że dostałem gęsiej skórki kiedy pierwszy raz usłyszałem „I: The Weapon”, pierwszy singiel zapowiadający „Vertikal”. Ten album to monolit i z wielkim bólem będę go tu rozrywać na kawałki by przybliżyć Wam choć trochę podróż przez mechaniczne miasto jakie wykreowali Ci szwedzcy czarodzieje.
Na początku ważna informacja dla fanatyków korzennego, leśnego „Eternal Kingdom”. Ten krążek nie ma z nim klimatycznie dużo wspólnego – z psychiatryka położonego w lesie przenosimy się do groźnie wyglądającego miasta, pełnego bezdusznych wieżowców, pozbawionego żywej duszy. Pamiętacie puste ulice z „Jestem legendą” albo „28 dni później”? Coś w tym stylu, tylko, że bez zombiaków. Bo mimo mechanicznej perkusji, niespiesznie wybijającej rytm jest tu mnóstwo chwil magicznych i podbarwionych elektroniką, czyli nieco podobnie jak na „Salvation”. „The One” wprowadza nas w ten industrialno-elektronizny zgiełk na krótką chwilę, zaraz potem zmiażdży Was potężne „I: The Weapon”, w którym agresja łączy się z baśniowymi melodiami w proporcjach idealnych.
Ale to tylko przystawka do niemal dwudziestu minut kolejnej kompozycji zatytułowanej „Vicarious Redemption”. Długi niepokojący wstęp, z którego warto warto wyłapać poszczególne ozdobniki wprowadza nas do spokojnego początku (każdy fan COL wie, że zaraz nastąpi wybuch, ale i tak zostanie wyrwany z butów, po przecież oni tak bardzo potrafią uśpić czujność). Stopniowo wszystko się zagęszcza, melancholia ustępuje posępności i ciężarowi. Ryk Klasa jak zawsze wyrywa z butów, jest dopełnieniem szalonych zmian w tym numerze – tego się nie da dalej opisać, trzeba po prostu posłuchać! Jedno z najwspanialszych „prawie” dwudziestu minut od czasu… hmmmmm… „Anesthetize” Porcupine Tree?
Ufffff… „The Sweep” to przestrzenny przerywnik podbarwiony elektronicznym tłem, po nim miarowo wkracza „Synchronicity”, który do przyjemniaczków nie należy – tu czuć klimat pracy w jakieś fabryce, zapewne broni masowego rażenia. Ale nie obawiajcie się, ten numer nie jest „brzydki” – jest groźny ale hipnotyczny. Gdy już wyjdziemy z fabryki na miasto, wkracza majestatyczny „Mute Departure” z czystymi wokalami i przyprawiającą o rozkoszne ciarki melodią. Piękne manewrowanie między szarpiącymi zrywami złości a pulsującym ciepłem! Fenomenalny numer!
„Disharmonia” to kilka oddechów przed „In Awe Of”, kolejnym bezbłędnym numerem, z lekko nawiedzonymi wyjącymi i zgrzytliwymi gitarami tak bardzo charakterystycznymi dla post metalu. A jednak COL wciąż potrafi wycisnąć z formuły obranej swego czasu przez Amenra, Old Man Gloom czy Jesu to co najlepsze. Na koniec zaś numer „Passing Trough” nie tak daleki „Crossing Over” z „Salvation”. Spokojne zamknięcie tego burzliwego albumu to najlepsze co mogli zrobić. Te sigurrósowe dzwoneczki…
Dzieło, któremu bez mrugnięcia stawiam najwyższą notę. Wiem, że będę do niego wracać dniami i nocami, na słuchawkach, głośnikach, o poranku u przed snem. Jak dla mnie już w tej chwili kandydat do tronu najlepszych krążków 2013 a przecież styczeń dopiero! Ekscytująco się ten rok zapowiada!
My awaiting of new album of Cult of Luna started to remind of the scenes from delivery room. Nervous tripping, biting nails… “What is going to be?”, “How will that sound?”, “Will it kick my ass?”, “Will it be more like Salvation or Eternal Kingdom?”… Damn, I love this albums as much as Somewhere Along The Highway… I pass over a fact that I got a goosebumps when I heard I: The Weapon for the first time — first single of Vertikal. This album is a monolith, and I’m going to tear it into pieces just to near you a little a jouney through mechanical city which swedish magicians created by their own.
At the beginning, important information for fans of spicy, forestal Eternal Kingdom. This longplay’s climat has not a lot of in common with previous one – from nuthouse located in forest we move to terrible looking city full of soulless skyscrapers, devoid of living soul. Do you remember empty streets from “I am legend” or “28 days later”? It’s like that but without zombies. In spite of mechanical drums which deliberately beats a rhythm, there are a lot of magic moments tinted by electronics i.e. a little bit similar like on Salvation. The One guides us to industrial – electronic clamor for a while. Then after this huge I: The Weapon will crush you which agression unites with fairylike melodies in perfect proportions.
But this is only starter to almost 20 minutes long next composition titled Vicarious Redemption. Long, anxious intro which is worthy to catch every single ornaments will guide us to the calm beginning (every fan of COL knows that will be a burst in a moment but he or she will be kicked-ass because they’re able to make drowsy our vigilance). Bit by bit everything condenses, melancholy gives up to gloom and heaviness. Rumble is classy — as always kicks ass, it is addition to crazy changes in this song – it’s just indescribable, you have to listen to! One of the greatest “almost” 20 minutes long track since… Hmmm… „Anesthetize” Porcupine Tree?
Puuuuh… The Sweep is spatial interlude tinted by electronic background, after this comes Synchronicity which does not belong to easiest ones – here you can feel the climate of working in some factory – weapons of mass destruction, for sure. But don’t worry, this track is not “ugly” – it’s dread but hypnotizing. When we go out from a factory, comes majestic Mute Departure with clean vocals and getting you delightful goosebumps melodies. Beautiful maneuvring in between of jerky spurts of angry and pulsating warmth. Phenomenal song!
Disharmonia is some breaths before In Awe Of — next faultless track with lightly haunted howling and grating guitars, characteristic for post-metal. However, Cult Of Luna can still squeeze from formula taken by Amenra, Old Man Gloom or Jesu, what’s the best for them. In the end there’s Passing Trough – not that far from Crossing Over from Salvation. Calmful ending is the best for this stormy album what they can do. These Sigurrós bells…
Composition which I give highest note with no wink. I know that I will come back to it by days and nights, with headphones, on loudspeakers, in the morning and before sleep. For me it’s a nominee for a throne of the best album of 2013, and it’s just January! This year seems to be so exciting!
„Ryk Klasa”
Rydberg odszedł z zespołu i nie brał udziału w nagrywaniu płyty. Persson w całości odpowiada za główne wokale na płycie.