Przyszła kolej na podsumowanie roku z mojego punktu widzenia. Był to niezwykle ciekawy czas, jeśli chodzi o moje osobiste odkrycia muzyczne, premiery, a w szczególności koncerty, które wracając do mnie w myślach, cały czas przywołują uśmiech na twarzy. Pojawiło się też kilka tytułów, przez które przy kilku(nastu) pierwszych przesłuchaniach musiałem zbierać szczękę z podłogi. Mam na myśli takie wydawnictwa jak nowe Vision of Disorder (o którym pisałem już wcześniej), ostatnia Meshuggah, oraz Soen, którym jaram się jak małe dziecko do dzisiaj, chociaż może jest to spowodowane stopniowym traceniem nadziei na pojawienie się kolejnej płyty Toola. Wyszło też kilka płyt, o których Oli i Kaspa już pisali, a mam na myśli ostatnie Periphery i Veil of Maya i popieram kolegów – płyty są świetne, ba, genialne na swój sposób, ale nie jestem w stanie ich słuchać w dużych ilościach i z tego powodu nie pojawiają się w moim podsumowaniu, co nie zmienia faktu, że warto o nich wspomnieć. Pojawi się za to kilka znanych nazwisk, takich jak Chino Moreno, czy Martin Lopez. Pewnie będę jedyną osobą w redakcji, która nie zjedzie ostatniego Parkway Drive, bo – nie boję się tego stwierdzenia – PODOBA MI SIĘ. Nie wiem, co innym nie pasuje, ale jak dla mnie jest coś w tej płycie, że chce mi się do niej wracać… no ale to później, jedziemy. Czytaj dalej
Tag Archives: Deftones
Podsumowanie roku 2012 by STANLEY
Dla mnie ten rok to przełom niesamowity z bardzo prozaicznego powodu. Powołałem do życia The Eye Of Every Strom! Strona pierwotnie nawet nie była przeznaczona do recenzji, relacji o wywiadach nie wspominając a urosła nagle, zasilona o nowe pełne pomysłów persony, będące w stanie poświęcić maksimum swojego wolnego czasu na jej urozmaicanie.
W powstawaniu TEOES towarzyszyła mi też (i wciąż towarzyszy), moja ukochana, bardzo cierpliwa Alex, której na początku w dużej mierze strona była poświęcona! Czytaj dalej
Muzyka Końca Świata – 10* kawałków, których musisz posłuchać zanim Świat się skończy
Jeśli wierzyć przewijającym się ostatnio informacjom , jutrzejsze jutro może być ostatnim jakie jeszcze kiedykolwiek nas spotka. Czy to dobrze, czy źle pozostawiam Wam wszystkim pod własny i indywidualny osąd. Gdyby rzeczywiście 22 grudnia miał nigdy nie nadejść, oznacza to ni mniej, ni więcej, że przed nami ostatnie godziny, które możemy przeznaczyć na obcowanie z naszymi ulubionymi dźwiękami. Nie sposób w tym czasie dotrzeć jeszcze raz do tego wszystkiego co najbardziej wartościowe. Ale od czego macie nas? Przed Wami krótka lista numerów, którą przygotowała redakcja Sztormowego Oka. Ma być to propozycja, która pozwoli Wam zakończyć egzystencję w poczuciu, że nic istotnego Was nie ominęło oraz odpowiednio nastroić przed zbliżającym się armageddonem. A więc nie traćmy czasu! / Dirk
Coph Nia – Hymn to Lucifer
Żaden koniec świata (bo zapewne przeżyjemy ich jeszcze kilka) nie może odbyć się bez odrobiny ambientu, więc moja propozycja zahacza właśnie o ten gatunek. Nie znam zbyt dobrze tego projektu, ale z każdym przesłuchaniem utworu coraz bardziej mnie do niego ciągnie. Magicznie niepokojący. Czytaj dalej
Podsumowanie roku 2012 by KASPA (The Best Of 2012 by KASPA)
Ta lista, to moje autorskie spojrzenie na mijający już rok. Nie musi Ci się podobać. Nie musisz się z nim zgadzać, ale zawsze możemy podyskutować.
That list is my author’s glance at ending year. You don’t have to like it. You don’t have to agree with it but we can always discuss it.
Zacznę od tego, że ten rok nie obrodził w żadne muzyczne arcydzieło. Gdyby w tym roku wyszła jedna, lub druga najlepsza płyta tamtego roku, tj. Machine Head- „Unto the Locust” albo polskie Decapitated- „Carnival is forever” to z miejsca miałby miano najlepszych płyt również w tym roku. Oprócz pozycji znajdujących się na liście, należy zauważyć, że świetne płyty wydali również- Enter Shikari- „A flash flood of colour’, Periphery- „II This time it’s personal”, Dying Fetus- „Reign supreme”, The Ghost Inside- „Get what you give”, Whitechapel- „Whitechapel”, Pig Destroyer- „Book burner”, Veil of Maya- „Eclipse” oraz Cattle Decapitation- „Monolith of inhumanity”.
I’ll start with that year didn’t bring any musical masterpiece. If in this year came out one or two of the best longplays of 2011, such as Machine Head- „Unto the Locust” or polish Decapitated- „Carnival is forever” it’d have name of the best album of year, too. Except positions occurred in my ranking, it is necessary to notice that also great albums released: Enter Shikari- „A flash flood of colour’, Periphery- „II This time it’s personal”, Dying Fetus- „Reign supreme”, The Ghost Inside- „Get what you give”, Whitechapel- „Whitechapel”, Pig Destroyer- „Book burner”, Veil of Maya- „Eclipse” oraz Cattle Decapitation- „Monolith of inhumanity”.
Nagrodę honorową zyskuje Solstafir za „Svartir Sandar”, czyli dzieło kompletne, album idealny, ale zeszłoroczny. Jest to jednak niewątpliwie moje największe muzyczne odkrycie tego roku. Polecam wszystkim, którzy wielbią się w nastrojowym, melancholijnym graniu. Klimat, którzy można ciąć nożem.
Prize of honour wins Solstafir for „Svartir Sandar” i.e. complete creation, perfect album, but last year’s released. However this is my biggest revelation of this year without doubt. I recommend it to everybody who loves romantic, melancholic type of music. This is kind of climate you can cut with a knife.
10. Stick to your guns- Diamonds
Jak już pisałem przy okazji płyty Architects, cenię muzykę, która jest o czymś innym niż o dupie maryny. Stick to your guns zaserwowali nam najlepszy krążek w swojej historii, widać, że z każdym kolejnym jest progres. Ta płyta to solidny new school hardcore, którego stają się największą gwiazdą. Polecam posłuchać, jeżeli w muzyce chodzi ci, drogi czytelniku o coś więcej niż tylko napieprzanie.
Polecam: We still believe
10. Stick to your guns- Diamonds
By the way as I wrote about Architects album, I appreciate music which is something more than talking shit. Stick to your guns served us the best album in ther music career – it’s visible that with next one they make progress. This longplay is a solid new school hardcore which make them the biggest stars of that genre. I recommend to listen to it if you, dear reader treat music like something more than raising hell.
I recommend: We still believe
DEFTONES – Koi No Yokan
1. Swerve City
2. Romantic Dreams
3. Leathers
4. Poltergeist
5. Entombed
6. Graphic Nature
7. Tempest
8. Gauze
9. Rosemary
10. Goon Squad
11. What Happened To You?
Zanim podejmę się dokładnej analizy tego albumu słów kilka o tym jak trudno mi się było za to zabrać. I jakie były tego powody. Przyznam szczerze, że ciężko mi zabrać się za nowe Neurosis, Archive i Baroness choć swoje już odleżały. Nową Katatonię też rozgryzłem całkiem niedawno a olśnienie w temacie „Koi No Yokan” przyszło dwa dni temu… Ale zanim o samych utworach, chciałbym prześledzić to co działo się z grupą w przeszłości, wyłapać czynniki, które sprawiły, że powstał ten album. Album trudny, ale piękny.
Cofnijmy się do czasów „Adrenaline” – szybkie porównanie do Korna i wrzucenie do nu metalowego worka. I świetnie, dzięki temu grupa szybko się z niego wyrwała i zaczęła szukać nowych rozwiązań. Deskorolkę i młodzieńczą wściekłość zastąpiła psychodelia i delikatne zerkanie w stronę choćby The Cure. I tak powstało „Around The Fur” gdzie obok takich strzałów w pysk jak Rickets mieliśmy genialne Be Quiet And Drive (Far Away). Dojrzeli nam panowie, dokoptowali Franka Delgado i zaczęli brać stanowczo za dużo dragów. Ba, potem to jeszcze zgrabnie opisali i powstał pomnikowy „White Pony”. Klasyk pogania klasyk i jeszcze Maynard jako wisienka na torcie. W między czasie zaliczyli hit (Back To School rzecz jasna – moim zdaniem to manifest ” Kochany wydawco, potrafimy zrobić hit, ale wcale nie musimy, ale skoro już Ci go potrzeba, to masz i się odpierdol”). Sypnęło zielonymi ale sypało się też życie Chino co moim zdaniem widać na „Deftones”. Grupa zaczęła coraz bardziej oddalać się od formuły wypracowanej na poprzednich albumach i chyba zaczęli słuchać nieco innej muzyki bo numery w rodzaju Lucky You czy Anniversary Of a Uninteristing Event zdradzały wpływ choćby post rockiem. Po krążku z rarytasami, w których można było zobaczyć, że kręci ich choćby Sade przyszedł czas na eksperymentalny, genialny brzmieniowo moim zdaniem, „Saturday Night Wrist” z kopalnią przepięknych ale pokrytych podskórnym strachem melodii. Beware i Cherry Waves to dla mnie jedne z ich najlepszych numerów ever. A potem stało się to w co wielu nie mogło uwierzyć – wypadek Chi. Roboczo zatytułowany album „Eros” poleciał do kosza a jego miejsce zajął „Diamond Eyes”. To był dla mnie złoty czas słuchania ich bo udało mi się być na koncercie. MAGIA W CZYSTEJ POSTACI. I legendarne afterparty, kto był ten wie… „Diamond Eyes” zaskoczył mnie i był niczym nowe otwarcie. Zgrani, zwarci gotowi! You’ve Seen The Burcher, Sextape, Beauty School te trzy utwory to dla mnie esencja emocji w piosence. A reszta nie była gorsza. I tak dochodzimy do „Koi No Yokan” – jednych bardzo rozczarował innych zachwycił. Mnie na początku wprawił w konsternację bo po „Diamond Eyes” nie tego się spodziewałem. Ale ten krążek jest przyczajony nie odkrywa swego piękna od razu! Wiem, przydługi i może lekko męczący wstęp. Ale z tych wynurzeń będę korzystać opisując ten krążek, także nie są one bezpodstawne.
Wraz z pierwszymi taktami Swerve City pomyślałem o „Around The Fur” po raz pierwszy i nie chodzi tu agresję ale skondensowanie utworu do nie całych trzech minut przy jednoczesnym braku niedosytu. Witajcie w świecie „Koi No Yokan”! Romanitc Dreams natomiast to jakby zderzenie klimatu „White Pony” z „Diamond Eyes” – ładnie płynie, szczególnie w refrenie. Ale nową jakość wprowadza jak dla mnie Leathers – długie delikatne intro a potem chłosta, to numer naładowany elektryzującymi emocjami – nic dziwnego, że wybrali go na pierwszy promocyjny!
Po raz drugi „Around The Fur” przyszło mi do głowy przy Poltergeist, Chino bardzo fajnie tutaj szczeka a w refrenie świetnie operuje czystymi partiami. Słucham tego numeru jak o nim piszę i podnosi mi ciśnienie, są ciary!Przedni motyw z klaskaniem, to ten rodzaj unikalnej dla Deftones wścieklizny doprawionej psychodelą. Nie kumam jakim cudem nie zakochałem się w Entombed od pierwszych dźwięków. Toż to jeden z tych wałków od których łzy same cisną się do oczu. Stanowczo jeden z najlepszych utworów na krążku wraz z Tempest i Rosemary. Świetne jest to, że część numerów jest tak melancholijnie rozwleczona – i tu właśnie sięgnąłbym do rzeczonych Beware i Cherry Waves z „”SNW”. A co powiecie na Ghrapic Nature, które moim zdaniem nie tak daleko do estetyki „Adrenaline” – cholernie przyczajony numer! Podoba mi się takie skakanie stylistyczne na tym krążku. I znamienne jest odarcie muzyki z różnych eksperymentalnych dźwięków, nie ma tu takich numerów jak „Pink Cellphone”, które są fajne ale pasują bardziej do Crosses czy Team Sleep. Przy całej swojej długości Tempest nie zmienia za bardzo kierunku, nie eksploduje zmianami kierunku i jest cholernie seksowny! I o to chodzi, oto chodzi! Krążek jest równie zwarty co poprzedni, ale nie kopiuje pomysłów na nim zawartych. To po prostu „Koi No Yokan”.
Gauze bardzo przyjemnie buja mimo ciężaru gitar, ale to przy Rosemary moje serducho zaczęło bić szybciej – nie ukrywam, że jestem mega fanatykiem ich wolniejszych przesyconych melancholią i refleksją numerów. Prawie siedem minut mojej ukochanej zespołowej magii, i choć doprawiają to mocniejszymi akcentami to jest pięknie, szczególnie koniec utworu uwodzi. Goon Squad płynie sobie na początku leniwie, następnie temat robi się bardziej skoczny i pojawia się coś na kształt „prawie solówki” (jakkolwiek głupio by to nie brzmiało). Na koniec zwykli serwować numer co najmniej dziwny i tak jest tym razem. What Happened To You? ma w sobie coś z RX Queen – wiecie, ta specyficzna rytmika. I chciałem zauważyć, ze są tu bardzo natchnione wokale Chino, jakby z innego świata.
Jedenaście numerów. Pięćdziesiąt minut z okładem. Macie całą zimę by pokochać ten krążek. By go odkryć. Nie chwyci za gardło od razu. I chwała mu za to. Widzieli co robili i wyszły im wszystkie założenia. Daję 10 z pełną odpowiedzialnością. Moje osobiste perełki? Swerve City, Leathers, Poltergeist, Entombed, Tempest, Rosemary, What Happened To You? /Stanley
Garść koncertowych wspomnień!
Z racji zbliżającego się, trzeciego w moim życiu Woodstocku wzięło mnie na wspominki o sztukach, które już dane mi było widzieć. A było tego całkiem nie mało i w różnych okolicznościach.
Zacznę od tego, że koncerty polskich wykonawców już od ładnych paru lat stoją na bardzo wysokim poziomie. Bardzo mile wspominam koncerty takich artystów jak Hey, Myslovitz, Dżem, Lao Che, Frontside czy Armia. Z Hunterem i Coma (a konkretnie z Drakiem i Rogucem) było mi dane przeprowadzić wywiady.
Od panów z Blindead, przy okazji koncertu The Exploited w Olsztynie osobiście kupowałem koszulkę. Na Jarocinie zakochałem się w Tides From Nebula, by ponownie ujrzeć ich na Rock In Summer. Za każdym razem inaczej wspominam sztuki Acid Drinkers, bywało, że oglądane w nie do końca „trzeźwych” okolicznościach… Świetnie było oglądać też rozwijającą się wciąż Luxtorpedę, szalejącego Litzę i statycznego Hansa.
Z Riverside łączą mnie szczególne wspomnienia, byłem świadkiem odegrania całego „ADHD” i największych hitów w olsztyńskim centrum kultury czego nie zapomnę nigdy, tak samo jak epickiego woodstockowego przedstawienia, o którym już w wspominałem opisując utwór „Left Out”. Miło było też zobaczyć kapelę w Empiku i dostać autografy, to samo tyczy się Hunter, których wspominam jako miłych i rozluźnionych. Przy Hunterach chciałbym się zatrzymać na dłużej. Widziałem ich w odsłonach z Jelonkiem i bez co bardzo różnicowało odbiór. Olsztyński gig w ramach Covan Wake The Fuck Up był zbrodniczo krótki, za to ten w mojej maleńkiej Ostródzie (niestety kojarzonej z Reggae Festivalem) wspaniały i z wyżej wspomnianym skrzypkiem. Czytaj dalej
100 utworów, które może zmienić Twoje życie (ale wcale nie musi, szczególnie jeśli ich nie posłuchasz) część 1
Dziś otwieram nowy cykl poświęcony emocjom jakie budzi we mnie muzyka. Raz w miesiącu będzie pojawiać się dziesięć utworów reprezentujących różne gatunki muzyczne. W kwietniu 2013 roku utworzą one setkę najważniejszych dla mnie utworów. Wybór ten nie będzie łatwy, gdyż z bardzo wieloma utworami łączą mnie różne emocje, historie i przeżycia i stanowczo jest ich ponad setka (uściślając jest ich koło 2 tysięcy jeśli patrzeć pod kątem „serduszkowania” na lastcie). Chciałbym tu przedstawić, które mną wstrząsały, wzruszały a nawet bawiły. Które towarzyszą mi teraz, kiedy jestem szczęśliwy z Alex i które były przy mnie w tych o wiele gorszych chwilach. Utworom tym nie są przypisane miejsca, to nie jest lista przebojów. W innych postach także, rzecz jasna będzie przewijać się muzyka, te utwory które już się pojawiły wcale nie są gorsze od tych tutaj, po prostu budzą inne emocje niż te, które chcę przekazać w tym miejscu.
Przed Wami moi drodzy pierwsza, lipcowa dziesiątka. Zapraszam do słuchania
TOOL – PARABOLA
Kwintesencja mistycyzmu w muzyce progresywnej. Utwór z genialnego, przełomowego dla rocka i metalu albumu „Lateralus” opatrzony przedziwnym teledyskiem. Tool umiejętnie żongluje tutaj emocjami, cichymi nastrojowymi fragmentami a Maynard James Keenan za pomocą niesamowicie ekspresyjnych wokaliz nadaje kompozycji magii powodującej ciarki na plecach. Czytaj dalej