TRACES TO NOWHERE
Tag Archives: warszawa
Fotorelacja z koncertu SAILOR’S GRAVE, FINAL SACRIFICE, NO BRAGGING RIGHTS, HOUSE VS. HURRICANE, DREAM ON, DREAMER, FOR THE FALLEN DREAMS, 03.04.13, Klub Progresja, Warszawa
SAILOR’ S GRAVE
Relacja z Koncertu BEING AS AN OCEAN + NAPOLEON + SIGHT TO BEHOLD, 11.03.13, Warszawa
Zima miała podły plan, żeby nie dopuścić do tego gigu, ale panowie przedarli się swoimi autkami przez wielgachne zaspy, oparli śnieżnemu huraganowi i w końcu dotarli do stolicy. Z lekkim opóźnieniem, ale to absolutnie, zupełnie i całkowicie nic nie szkodzi.
Jako pierwsi wystąpili nasi krajanie z Sight To Behold. Oficjalnie potwierdzone, było grubo. Zagrali głównie nowe kawałki, które za jakiś czas powinniśmy móc obadać w wersji studyjnej. Jasne, ciężko oceniać brzmienie na podstawie występu, ale naprawdę robi tam muza wrażenie. Czuć energię. Niezależnie od ilości zebranych osób i ich reakcji tę kapelę zawsze ogląda się z przyjemnością, więc jak będziecie mieli okazję wpaść na ich koncert to się nie wahajcie. Czytaj dalej
Fotorelacja z koncertu SIGHT TO BEHOLD, NAPOLEON, BEING AS AN OCEAN, 11.03.13, Hydrozagadka, Warszawa
SIGHT TO BEHOLD

„Gramy dla ludzi o otwartych umysłach”- wywiad z INSIDE AGAIN
Inside Again to warszawska formacja, której muzyka nie daje się łatwo zaszufladkować. Zespół porusza się w rockowej stylistyce, ale często pojawiają się tam także pierwiastki z innych nurtów. Grupa jak do tej pory ma na swoim koncie dwa krążki długogrające, ale niedługo ten stan rzeczy ulegnie zmianie. O planach na przyszłość, muzycznych inspiracjach i wielu innych kwestiach opowiadało mi dwóch członków zespołu. Poniżej znajduje się zapis tej rozmowy. Zapraszam do słuchania! / Dirk
Fotorelacja z koncertu FISZ EMADE TWORZYWO, 20.02.13, Warszawa, Klub Dekada
Wchodzisz do Dekady i po pierwszym rzucie oka wiesz, że to klub taneczny i dopiero przestudiowanie programu pokazuje, że ostatnio otwierają się na koncerty. Tak czy inaczej, gdy siadasz na skórzanej kanapie, otoczony granatowymi ścianami poprzecinanymi neonowymi liniami, możesz poczuć się jak w kantynie z Gwiezdnych Wojen. I to jest fajne.
Fisz Emade Tworzywo wywlekli tyłki na scenę z delikatnym opóźnieniem, ale to raczej nie zaskoczenie. Zaczęli od hiciorów z ostatniej płyty, między innymi dziecka we mgle i tytułowego zwierzaka bez nogi. Potem na chwilę rozjechali się w częściowo improwizowane kawałki z transowymi zagrywkami Michasia Sobolewskiego i inteligentnymi bitami pana Emadego. Gdy powróciło bardziej zwarte granie pojawiły się też utwory z czasów nagrywania pod szyldem Tworzywa Sztucznego, chociażby genialne „30 cm”. Brzmieniowo jak zawsze cudownie połączyli hip-hopowe rozbujanie z brudnym szumem, który jest elementem odróżniającym ich od większości przedstawicieli tej sceny. Kto ich kiedykolwiek widział ten wie, o czym mowa.
Bardzo cieszy to, że przyszło naprawdę sporo ludzi, którzy na dodatek świetnie się bawili. Chłopaki zasłużyli sobie na to, żeby ich doceniać, i fajnie, że pomimo zorganizowania sztuki w nietypowym miejscu frekwencja dopisała. /Skaza (fotografie by Kędzior)
MAGNIFICENT MUTTLEY – Magnificent Muttley
2. One drop
3. Riot
4. The time
5. No stress
6. Phenomenalike
7. Stains
8. Still
9. Take a sip
10. Frank
11. 1500 days
12. Too many songs
13. … going to happen
Aż wstyd się przyznać, że do tej pory właściwie wcale nie wspominaliśmy na TEOES o Magnificent Muttley. Niedawno minęły właśnie trzy miesiące od premiery ich debiutanckiego krążka, a i wcześniej o zespole było całkiem głośno, chociażby przy okazji występów podczas festiwalu w Jarocinie. Pora wreszcie nadrobić te zaległości i wziąć pod lupę debiutancki materiał grupy. Czytaj dalej
Enter Shikari, Cancer Bats- Proxima 19.01.2013
Ciężko napisać w miarę sensowną i składną relację, jeżeli ponad 24 godziny po zakończeniu gigu nadal boli cię wszystko, a na lewej nodze niespodziewanie urosło ci „drugie kolano”. Zacznę od zarzutu, żeby mieć to za sobą i pisać o przyjemnych sprawach. Taki gig w Proximie to nieporozumienie logistyczne i coś co nie powinno się przytrafić po raz drugi. Zbyt duża ilość osób na tak małej przestrzeni cholernie popsuła zabawę na tym koncercie. Jeżeli jedziesz pół kraju, spodziewasz się mega wixy i niesamowitej zabawy, a na miejscu okazuje się, że nie dasz rady sobie palca do dupy wsadzić, bo jest taki tłok, to znaczy, że coś jest nie tak. Taką sytuację mogą uratować jedynie grające kapele. Czytaj dalej
Fotorelacja z Warszawa Brzmi Ciężko – HATE, LOSTBONE, HELLECTRICITY, THESIS – 16.12.12 – Proxima, Warszawa
Zanim dotrze do Was relacja tekstowa z IV edycji Warszawa Brzmi Ciężko, na rozgrzewkę porcja fot z imprezy! / Dirk
Relacja z koncertu Dark End, God Seed, Rotting Christ, Cradle of Filth – 22.11.12,Klub Progresja, Warszawa
Cradle of Filth:
Tragic Kingdom
Cthulhu Dawn
Funeral in Carpathia
Summer Dying Fast
Lilith Immaculate
Nymphetamine (fix)
For Your Vulgar Delectation
Born in a Burial Gown
Forest Whispers My Name
The Unveiling of O
The Abhorrent
Cruelty and the Beast
Her Ghost in the Fog
From the Cradle to Enslave
Kiedy jechałem w gościnne progi Cioci Progresji, w autobusie pewna starsza pani odczyniła w moim kierunku znak krzyża. Chyba obeznana z tutejszą okolicą wiedziała dokąd, i po co jadę. Nie myliła się, ale to czego byłem świadkiem i uczestnikiem przyprawiłoby ją o wielokrotny zawał serca…
Wchodziłem do Progresji tak jak wchodzi się na slapstickową noir-komedię pełną wyrazistych gestów i patosu. Powitała mnie niemal całkowicie zaciemniona scena z rozstawionymi na niej czaszkami, czarnymi świecami i satanistycznymi znakami. Uśmiech poszerzył mi się jeszcze na ustach – okazało się że mam uczulenie na „szopki” – te chrześcijańskie i te antychrześcijańskie. Wszystko zmieniło się gdy na scenę wkroczyli panowie z Dark End.
Włosi zrobili podręcznikowo dobre pierwsze wrażenie. Całość niesamowicie przypominała Cradle of Filth z okresu do roku 2000. Dark End zrobili z oprawy przekonywującą mroczną psychodramę, z wykorzystaniem, między innymi, korony cierniowej. Całości dopełniła bluźnierczo kadząca się mirra. Złośliwością byłoby powiedzieć, że wokalista zakładając skórzane rękawice z czymś w rodzaju szponów, i intensywnie gestykulując w okolicach głowy, przypominał bollywoodzką tancerkę w wersji goth-zombie.
Dark End absolutnie mnie kupili dobrym połączeniem klimatu i symfoniczno-gotycko-blackowej muzy. Warto przybliżyć sobie ich dokonania jeśli jesteście fanami CoF, Old Man’s Child, czy Vesanii!
Rotting Christ weszli w porównaniu do poprzednika na totalnym luzie, przyjaźnie witając się z równie entuzjastyczną publicznością, wokalista, ku pozytywnemu zaskoczeniu popisał się znajomością koncertowego języka polskiego. Zmiana atmosfery ze złowieszczej w przyjazną mogła przyprawić o szok, zrobiło się nawet jakby jaśniej. Powitał nas po polsku, po czym z energią rozpoczęli set, składający się w dominującej części z repertuaru sprzed „Genesis”.
Grecy jako jedyni tego wieczoru potrafili doprowadzić publikę do wrzenia bez złowieszczej otoczki a nawet z uśmiechem jaki towarzyszy świadomemu i konsekwentnemu działaniu obliczonemu na sukces. Zadziałało nawet na pewnego skinheada, który niemal osamotniony w moshpicie (sorry stary, ja miałem dyktafon w kieszeni) obściskiwał się z przypadkowymi metalowcami, przybijał piątki i pokazywał rrrrogi – widok osobliwie uroczy.
„Warszawa! Dzięki, kurwa!” pożegnał nas Sakis żegnany owacyjnie, przez totalnie ujęty za serca tłum.
God Seed nie wszedł. God Seed wkroczył majestatycznie, mrożąc scenę pod stopami. Ten charakterystyczny, norweski strój gitar sprawia, że szron osadza się na kręgosłupie. Panowie nie bawili się w teatr, muzyka i osobowość God Seed broniła się sama. Grając jedynie repertuar Gorgoroth do roku 2006 obudzili we mnie totalnie inny stan świadomości. Złowieszcza powaga i niedostępność (charakterystyczny, totalny brak konferansjerki) Gaahla, kontrastowały z nieco gwiazdorskim zachowaniem Lusta, któremu zdarzało się pośrodku tego mrocznego piekła, puszczać oczko i uśmiechać się do dziewczyn pod barierkami. Na występ Norwegów czekałem najbardziej, i nie zawiodłem się – znakomita, minimalistyczna sztuka z atmosferą skraplającą się na suficie, powodującą u ludzi szał, gdy otwierali się na przesłanie zespołu.
Występ brytyjskiego Cradle of Filth już tylko z pozycji obserwatora, a i było na co patrzeć! Od strojów przypominających zbroje przez wyraziste zachowanie sceniczne Daniego, po popisy realizatorów koncertu w posługiwaniu się dymiarkami, dymu było miejscami aż za dużo, ale Brytyjc zycy wiedzieli jak zrobić z tego atut.
Zaczęli oczywiście symfoniczną wstawką z offu, po czym uderzyli Tragic Kingdom. Zadali jeszcze trzy ciosy by rozkręcić moshpit, ale nastawienie publiki nie było zbyt wyrozumiałe dla sugestii ze sceny. Muzycznie brakowało mi Liv Kristine we własnej osobie, szczególnie przy Nymphetamine. Słychać było aż za dobrze, że jej partie szły z offu, niekiedy tylko uzupełniane przez panią przy klawiszach (odpowiednio spreparowanymi tak, by ich marką było… Poland). Brak wokalistki Leave’s Eyes to jedyny mankament występu Brytyjczyków. Przekrojowa setlista dała nam solidnie w kość, zespół dawał z siebie wszystko a czternastolatki dawały… no piszczały po prostu.
Wampiry z Suffolk oczywiście bisowały trzema kawałkami, ale na bisie ich gitarzysta Paul, wyglądał na znudzonego, lub zmęczonego, choć to może specyfika jego rysów…
Wychodząc zdążyłem jeszcze ściągnąć uwagę Gaahla i ukłonić się lekko w podziękowaniu za zapadającą w pamięć sztukę, ku mojemu zaskoczeniu odkłonił mi się! Opuszczałem gościnne progi Progresji będąc pod wrażeniem organizacji koncertu i sprawności obsługi technicznej.
Jestem pewny, że nikt, mimo odbywania się koncertu w czwartek, nie żałował ani chwili bo wszyscy dali z siebie maksimum! /66szukaj