Pamiętam jak pierwszy raz odleciałem słuchając „Aura”, debiutującego wtedy Tides From Nebula. Od tego czasu było mi dane zobaczyć ich na żywo dwa razy i zapoznać z „Earthshine”, które okazało się dużo trudniejsze w odbiorze ale równie fascynujące. Zbliża się trzeci krążek grupy – świetna okazja by przeprowadzić wywiad, pogadać o przeszłości, ciekawych i przyprawiających o dreszcze przygodach w trasie, o odbiorze grupy za granicą i planach na przyszły rok. Na pytania odpowiadał gitarzysta Adam Waleszyński. Zapraszam do czytania!
Witajcie! W Waszym obozie sporo się dzieje. Ostatnio zagraliście wspólny koncert z Blindead na jednej scenie podczas Off Festivalu. Jak doszło do tego moim niesamowitego zdarzenia? Zamierzacie to jeszcze powtórzyć? Niedługo pojawicie się z tą grupą w Gdańsku ale wedle oficjalnych informacji nie będzie będzie nam dane Was zobaczyć w dziesięciu na scenie.
Witaj. Z chłopakami z Blindead rozumiemy się doskonale od pierwszego momentu, kiedy się poznaliśmy w 2009 roku. Na pomysł wspólnego projektu wpadł jeden z pomysłodawców festiwalu Asymmetry – Tomek Jurek. Pierwotnie mieliśmy grać właśnie na tej imprezie. Organizacyjnie wszystko udało się dopiero teraz przy okazji OFF Festiwalu. Wspólne próby zrobiły na nas ogromne wrażenie, także chcemy to powtórzyć. Kiedy? Nie wiadomo. Na pewno nie na najbliższym koncercie w Gdańsku.
O płytach „Aura” i „Earthshine” powiedziano już wiele. Wymieniano różnice w brzmieniu, narzekano, że klimat pierwszego albumu zniknął na drugim, albo że złagodnieliście. Ale pojawiły się też zdania typu „Tides From Nebula dojrzało”. Jak to wygląda według Was. Możecie wskazać jakieś zasadnicze różnice w procesie powstawania tych krążków?
Różnice są ogromne! Przede wszystkim pierwsza płyta powstawała bez producenta, a osoba z taką funkcją wpływa na zespół. Jest to naturalne przy procesie powstawania materiału. Zawsze podkreślamy, że Earthshine jest płytą inną, ale taką jaką chcieliśmy zrobić. Zawarliśmy na niej masę przestrzeni, powietrza i emocji, których po części nie było na debiucie. Praca z producentem dała masę możliwości, których nie mieliśmy wcześniej. Aura powstawała bardzo spontanicznie, to był zupełnie inny typ energii, która nie ukrywam pojawia się również teraz przy powstawaniu nowego materiału.
Mam wrażenie, że to dzięki Waszemu sukcesowi ruszyła lawina post rockowych grup w rodzaju This Great End, MOAFT czy towarzyszącym Wam w gdańskim gigu God’s Own Prototype. Byliście zaskoczeni odzewem na debiut? I czy zgodzicie się, że wszystko ruszyło dzięki „Tragedy Of Joseph Merrick”?
Nadal jesteśmy zaskoczeni odbiorem debiutu i chyba zawsze będziemy. Nie sądziliśmy, że to wszystko będzie szło tak dobrze. Co do „Merricka”- nie uważam, żeby to co mamy zostało osiągnięte przez ten jeden utwór, chociaż przyznam, że jest to jeden z naszych najbardziej ulubionych kawałków. Nie podzielam również Twojego wrażenia, jakoby dzięki naszej działalności polała się lawina zespołów instrumentalnych.
Przy okazji pytanie odnośnie tego utworu. Dla mnie to esencja Waszego stylu. Czy nie był to jeden z pierwszych, który powstał w Waszej karierze? Mam też wrażenie, że „Earthshine” to trudniejsza w odbierze płyta. Mniej jest w niej tak prostych jak na „Aurze” momentów, wymaga głębszego skupienia. Taki był pomysł na tamten album? Mniej przystępnie, bardziej niepokojąco?
Pierwszy nasz wspólnie zrobiony od początku do końca utwór to „When There Were no Connections”. „Merrick” powstał chyba jako czwarty albo piąty z kolei. Nigdy nie zakładamy sobie pomysłów na album. Najważniejsze dla nas jest to, aby muzyka którą gramy nas nie nudziła i żeby sprawiało nam przyjemność jej tworzenie i granie. Zgodzę się, że nasza druga płyta wymaga skupienia, na pewno większego niż debiut. Polecam słuchać jej na prawdę głośno. Jest o wiele głębsza i o wiele bardziej „wielowymiarowa”, niż Aura. Pierwszy album jest silny, spontaniczny i bardzo rockowy w porównaniu do „Earthshine” co pewnie sprawia, że jest łatwiejszy w odbiorze.
Byłem na Waszych koncertach na Jarocinie i podczas Rock In Summer z Deftones w roli głównej. Słyszałem wtedy, że to bardzo ważna dla Was grupa. To także jedna z moich ulubionych grup więc nie mogę się powstrzymać i nie zapytać, jakie grupy Was jeszcze inspirują i towarzyszą w życiu codziennym najczęściej?
Oj, dużo tego. Każdy z nas słucha czegoś innego, ale mamy taki wspólny worek zespołów które lubimy wszyscy jak np. Faith No More, Tool, Radiohead czy M83. Deftones oczywiście też w tym worku się znajduje, a zagranie z nimi wspólnego koncertu, na ich pierwszym historycznym występie w naszym kraju, nie dość, że było sporym zaszczytem, to było jednym z bardziej wzruszających momentów w moim życiu.
Wasza muzyka stała się soudtrackiem do codzienności wielu ludzi, którzy wcześniej mogli nie słyszeć o post rocku. Ja na przykład zaraziłem nią swojego przyjaciela i od tego czasu bliskie mu są God Is An Astronaut czy Collapse Under The Empire. Czujecie, że pełnicie swoistą misję Waszą muzyką? Potrafi mocno chwycić za serce. Poza tym chyba musicie jakoś odczuwać skutki popularności, jakiś czas temu można Was było sobie powiesić nad łóżkiem – mieliście plakat w „Metal Hammerze”.
Szczerze mówiąc trudno mi odnieść się do tego co mówisz. Zależy co rozumiesz, przez słowo popularność. Oczywiście bardzo nas cieszy to, że znaleźli się odbiorcy naszej twórczości, to jest spełnienie naszych marzeń- grać to co się lubi i zarażać tym innych ludzi. Myślę, że jest to nasz chyba największy życiowy sukces. Fakt, przychodzi coraz więcej ludzi na nasze koncerty i pojawił się plakat w Metal Hammer, jednak czy możemy nazwać to popularnością? Dlatego trudno mi się do tego odnieść. Widzę wszystko od środka, od samego początku, dlatego trudno mi określić w jakim miejscu stoimy. Mam nadzieję, że zrozumiesz o co mi chodzi. 🙂
Cofnijmy się do przeszłości zanim jeszcze „Aura” ujrzała światło dzienne. W jakich okolicznościach powstała Wasza grupa i z jakich pobudek stwierdziliście, że będziecie grać muzykę instrumentalną? Pamiętacie jeszcze Wasze pierwsze próby?
Poznaliśmy się przez internet. Maciek i Tomek grali w jednym zespole co się nazywał Root, a ja i Przemek graliśmy razem próby przez ponad dwa lata zanim spotkaliśmy się z chłopakami. Najlepsze jest to, że mijaliśmy się w klubach podczas przeglądów i wspólnych koncertów, jednak nigdy „oficjalnie” się nie poznaliśmy. Pierwsza próba odbyła się zaraz po sylwestrze 2007/2008. Od razu wiedzieliśmy, że to jest to. Wokalisty nie mamy, ponieważ w swoim czasie nie znalazł się żaden odpowiedni kandydat. W tym czasie słuchaliśmy dużo instrumentalnej muzyki i ten trochę szalony pomysł na porzucenie poszukiwań wokalisty był tym usprawiedliwiony. Pamiętam, jak na jednej próbie postanowiliśmy zamknąć istniejący skład, to było jak kamień z serca.. Wokalista byłby zawsze „tym dodatkowym”. We czterech tworzymy zgraną ekipę, tak nam się dobrze pracowało i pracuje nadal.
Jak wygląda odzew na Waszą muzykę za granicą naszego kraju? Są realne plany podbicia innych krajów? I jaki był odzew zagranicznych mediów. Zostaliście należycie docenieni?
Za granicą jest coraz lepiej, media są nam przychylne, a na koncerty przychodzi coraz więcej ludzi. W ubiegłym roku udało się nam nawet wysprzedać koncert w Bułgarii i pobić parę „rekordów frekwencyjnych” min. w Austrii, Chorwacji i Portugalii. Niestety, Europa to tak ogromny teren i tak złożony rynek, że aby osiągnąć jakiś stopień rozpoznawalności trzeba naprawdę się najeździć. My to lubimy i mamy taką szansę, więc jeździmy dużo. Niedługo ruszamy w kolejną, szóstą, zagraniczną trasę i zobaczymy czy jest różnica w porównaniu z poprzednią wyprawą.
Na jakim etapie jest powstawanie nowego materiału? I kiedy możemy się go spodziewać? Możecie już zdradzić w jakim stopniu będzie się różnić od „Aury” i „Earthshine”? Są już wstępne plany na 2013 rok?
Mamy gotowych kilka utworów. Nowy materiał różni się od „Earthshine” tak bardzo, jak „Earthshine” różnił się od Aury. Przynajmniej, tak nam się wydaje. Z resztą niedługo sam się przekonasz. Na jesień ruszamy w trasę po Polsce, podczas której na pewno zaprezentujemy coś nowego. W 2013 roku chcemy wydać płytę i zagrać z tej okazji masę koncertów.
Na koniec opowiedzcie mi proszę o Waszym najlepszym i najgorszym koncercie w karierze. Może jakaś niespodzianka od fanów lub totalnie rozkładająca na łopatki przygoda w trasie?
Trudno mi wybrać najlepszy, bo kilka ich było. Najgorszego nie pamiętam, nigdy jednak nie miałem poczucia, że „było fatalnie”. Zawsze każdy z nas daje z siebie 100%. Oczywiście są lepsze i gorsze koncerty, jednak trudno wskazać najgorszy. Raz, na samym początku działalności po koncercie nagle w klubie pojawili się panowie w zwiewnych spodniach z ortalionu. Pomagali nam nosić sprzęt, pytali się co ile kosztuje, a potem chcieli abyśmy im grali riffy Metallicy. Strachu się najedliśmy, jednak okazało się, że byli pokojowo nastawieni i autentycznie chcieli nam pomóc z targaniem całego straganu. Raz- we Wrocławiu- dostaliśmy od jednej słuchaczki serwetki własnej roboty, które wydziergała specjalnie dla nas. Przygód jest więcej niż sporo. Nie zapomnę naszego noclegu w Magdeburgu. Właściciele hoteliku w którym spaliśmy częstowali nas barszczem i sznapsem, który przeleżał 50 lat na dnie morza. Żaden z tych panów nie mówił po angielsku, a mimo to dogadywaliśmy stosując mieszankę języka niemieckiego i rosyjskiego (w których znamy tylko podstawowe zwroty). Samo miejsce też było osobliwe, wyglądało jak z odcinka „Z Archiwum X”, najbliższe zabudowania były chyba oddalone o 40km, a pośrodku błotnistego ogrodu stał silos wyglądający jak statek kosmitów. Jeden z właścicieli o 3 w nocy chodził po posesji w pruskim hełmie i pytał czy „alles gut” u nas. Cały ten wieczór był bardzo surrealistyczny. Chciałbym obejrzeć kiedyś film z tej „wieczerzy”.
Wielkie dzięki za wywiad. Ostatnie słowa należą do Was. The Eye Of Every Storm z pewnością będzie Was dalej wspierać i stawiać na koncertach!
Bardzo dziękuję za wywiad i pozdrawiam wszystkich czytelników The Eye Of Every Storm! Do zobaczenia na koncertach!
Uwielbiam Aurę.
Niedawno ich odkryłem, świetna muzyka, chyba się wybiorę w listopadzie na nich.