Trzeba przyznać, że na nowy materiał od gigantów z Killswitch Engage czekałem długo – cztery lata, bo to wtedy ukazał się ich album, który w ogóle nie powinien się pojawić, mowa oczywiście o „Killswitch Engage” z 2009 roku. Na wieść, że Howard Jones opuścił szeregi zespołu ucieszyłem się niezmiernie, chłopak na żywo już nie dawał rady, a jego czyste wokale na ostatnim wydawnictwie genialne nie były – pozostało mi tylko czekać na nowego wokalistę w zespole – nie zdziwiłem się po pewnym czasie słysząc, że to właśnie Jessie Leach – pierwszy wokalista zespołu powraca, od tamtego momentu już wiedziałem, że album będzie jednym z lepszych w tym roku. Czytaj dalej →
Czym kierują się managerowie tras dobierając taki line up? Zasady są proste, bierze się modną kapelę metalcorową/deathcorową, do uznanej starej gwiazdy, aby ta napędziła troszkę młodszych fanów. Bleed from within świetnie sprawdzili się w tej roli. Spotkałem sporą (jak na cenę biletu) liczbę osób, które przyszły wyłącznie na nich. Jak sobie poradzili? Według mnie wyszli z trudnego zadania obronną ręką. Starzy wyjadacze, 40 letni thrasherzy potupywali noga, ktoś machnął głową, jeden koleś nawet ochoczo próbował tańczyć (to nic, że był totalnie najebany, liczą się chęci). Set lista zawierająca w połowie kawałki z nowej płyty (a jakże, w końcu miała premier tydzień temu), nie była może idealną i taką, o której każdy marzył, jednak nie była również najgorszą. Większość kawałków zbudowana na prostym schemacie, którym przewodniczą breakdowny, nie pozwoliła dostatecznie dobrze się rozgrzać tym kilu osobom, które próbowały wraz ze mną wykonywać jakiekolwiek ruchy na parkiecie. Jednak szybsze rytmy miały nadejść za chwilę. Czytaj dalej →
Postanowiłem napisać tą reckę bez żadnego komentarza o zmianie w składzie, oraz o wcześniejszej twórczości. Muzyka i tylko muzyka.
Lubię, kiedy zespoły wtrącają do swojej twórczości wycinki z filmów. Ucieszyłem się słysząc taki zabieg w nowej ep’ce Suicide Seed. Co prawda nie kojarzyłem filmu, jednak niezawodny wujek google pomógł i jak się okazało mamy do czynienia z fragmentem z filmu „Mr. Nobody”. Hipnotyzerskie teksty aktora, połączone z klimatycznymi klawiszami oraz subtelna elektroniką robią konkretną robotę i to na pewno jedno z najfajniejszych intro, jakie słyszałem (od Polskiego zespołu). Zakończone jest wersem „3.. you are sleeping”. Czytaj dalej →
Prawie rok minął od ostatniej wizyty Decapitated w Bydgoszczy, tym razem nie mogło zabraknąć również i mnie, bo trzeba przyznać, że przy każdej lepszej okazji, gdy Ścięci grają w mojej okolicy to jadę na koncert tak szybko, że aż się za mną kurzy.
Zacznijmy od organizacji – na dworze ciepło nie było, z myślą, że koncert odbywa się w Bydgoskiej Estradzie nie ubrałem się ciepło – to był wielki minus, bo po wejściu do lokalu nie czułem żadnej różnicy w temperaturze. Jedziemy dalej, od czasu remontu Estrady byłem w lokalu może trzy razy i teraz koncerty w tym miejscu to straszna katorga. Prośba do właścicieli – zróbcie coś z tymi filarami do jasnej anieli, człowiek musi biegać w tą i z powrotem, aby zobaczyć zespół w całej okazałości – niestety, na próżno, bo jeden z filarów jest ulokowany tak, by zasłaniał najważniejszy element sceny.
Coś koło godziny 18 przybyłem pod Estradę i teraz nie wiem, czy to wina pogody, czy może mojego trochę zbyt wczesnego przybycia – przed klubem pustki, a w środku nie było lepiej. Wychodząc z szatni, koło sceny ukazał mi się wielkie zdjęcie Olassa (NoNe, Acid Drinkers), nie dziwota w sumie, gdyż koncert jest organizowany co roku ku jego pamięci. Czytaj dalej →
Ciężko napisać w miarę sensowną i składną relację, jeżeli ponad 24 godziny po zakończeniu gigu nadal boli cię wszystko, a na lewej nodze niespodziewanie urosło ci „drugie kolano”. Zacznę od zarzutu, żeby mieć to za sobą i pisać o przyjemnych sprawach. Taki gig w Proximie to nieporozumienie logistyczne i coś co nie powinno się przytrafić po raz drugi. Zbyt duża ilość osób na tak małej przestrzeni cholernie popsuła zabawę na tym koncercie. Jeżeli jedziesz pół kraju, spodziewasz się mega wixy i niesamowitej zabawy, a na miejscu okazuje się, że nie dasz rady sobie palca do dupy wsadzić, bo jest taki tłok, to znaczy, że coś jest nie tak. Taką sytuację mogą uratować jedynie grające kapele. Czytaj dalej →
Idąc ulicą Paderewskiego w Kielcach zauważyłem plakat informujący że niejaka Jenna Eight* ma zamiar zawitać do kieleckiego Woora. Podejmując spontaniczną decyzję, już wiedziałem jak spędzę pierwszy grudniowy wieczór.
Siedząc przed rozpoczęciem w klubie i obserwując przygotowania do koncertu serce mi się radowało gdyż to właśnie dzięki Jennie mogę powiedzieć, że zacząłem się interesować muzyką core’ową. Dobra, koniec pisania o moim życiu uczuciowym , przejdźmy do koncertu.
Jako, że na polskiej scenie dużo się dzieje, serwuję wam drugą dziesiątkę kawałków, które mogą was przekonać do polubienia polskiego metalcoru/deathcoru/hardcoru. Druga dziesiątka a zarazem ostatnia. Nie ma sensu robić kolejnej, nie chcę żeby znalazła się tutaj każda kapela ze sceny. Chciałbym, żeby te 20 typów było ścisłą reprezentacją polskiej sceny. /Kaspa
1. Sailor’s Grave- Sea sick story
Zaczynamy od mocnego i w sumie zaskakującego (dla mnie) uderzenia. Kiedy zobaczyłem na facebooku dużo kapel supportujących debiutu w postaci ep’ki Sailorów, nie wiedziałem co się stało. Nie pamiętam, aby tak wiele kapel zjednoczyło się w imię jednej. Coś w tym musiało być, ponieważ ep’ka kopie ryj bezlitośnie. Mógłbym wziąć dowolny kawałek z Restless, a i tak spełniał by on wszystkie wymagania. Jest moc, jest profesjonalizm, jest świetna robota studyjna, nie ma zastrzeżeń.
2.Ketha- Trip
Od razu wspomnę, że wiem, że to NIE metalcore/deathcore. Wiem, zdaję sobie z tego sprawę. Według mnie to mathcore, w dodatku najwyższej próby. Dla starszych słuchaczy coś a’la Kobong, co już jest ogromną rekomendacją. Połamany, poszarpany riff, przypomina momentami Meshuggah. Później w swojej bardziej pokręconej wersji brzmi jak nawet jak Dillinger Escape Plan. Niby jednostajny kawałek, ale zapieprza jak roller coaster. Poznajecie wokal?
3.Nolife- Divide and Conquer
łodzka kapela, która momentami przypomina muzyke graną przez Emmure. Wokal Roberta, trochę odstaje od wokalu Frankiego, ale wszystko do nadrobienia. Gatunkowo najbliżej im do hardcoru, Jeszcze mało znani, ale mam nadzieję, że wydanie ep’ki pomoże im, bo według mnie kawał naprawdę energicznego grania.
4.Siren’s Dawn- Reclamation
Mówią, że najlepszy metalcore w Polsce. Mówią, że łoją dupsko tak zgrabnie, że Monica Bellucci by się nie powstydziła. Mówią, że… a zresztą, niech sobie mówią. Tego trzeba po prostu samemu posłuchać. Jeżeli drogi czytelniku mówisz, że metalcore to gejowata muzyka, dla gejów, chodzących w spodniach tak obcisłych, że jaja bolą- posłuchaj tego. Zmienisz zdanie.
5.Eris Is My Homegirl- Skyless
Oczywiście istnieje odmian metalcoru, nazywany gejcorem. Nie wszyscy musza go lubić (ja nie lubię), ale pasuje dostrzec, że w swojej „niszy” sprawują się całkiem dobrze. Ten kawałek spełnia założenia gatunkowe. Jest kilogram autotune’a, jest melodyjność, są brejki, Ernest też coś tam pokrzyczy (całkiem nawet nieźle) i jest techniawa. Raz w życiu byłem na ich koncercie, byłem lekko pijany, to też zabawa była naprawdę dobra. Jeżeli podejdzie się z dystansem do ich muzyki, może dawać radę.
6.M.O.R.O.N- Lustro
Jedyna kapela w tym zestawieniu, grająca po polsku. Co oczywiście liczę sobie za ogromny plus, bo zespołów grających metalcore/hardcore po polsku zwyczajnie nie ma. Nie wiem dlaczego wszyscy cisną po angielsku. Może marzą o europejskiej sławie i zawładnięci światem, a według mnie powinno zaczynać się od swojego podwórka. Nie wszyscy znają język angielski na takim poziomie, aby rozumieć teksty, a w dodatku, jeżeli wokalista ma średnio dobrą dykcje, jest ciężej. Dlatego wielki plus dla M.O.R.O.N za język polski, ciekawy tekst i po prostu porządną muzykę.
7.Blast Rites- The Descendants of the Morning Star
Pierwsza deathcorowa kapelka w dzisiejszym zestawieniu. Przed wyświetleniem klipu, powinno znaleźć się info dla epileptyków oraz wrażliwych na srogi rozpierdol. Chłopaki prowadzą rzeźnię, wokalista prezentuje dość dużą skalę wokali, zabrakło mi tam jedynie porządnej świni (nadal mam nadzieję, że w końcu ponownie wróci do łask w światowym deathcorze). Reszta muzyków wymiata równo, bez taryfy ulgowej. Przy takich kawałkach mam problem, nie wiem co by tutaj można napisać, bo cokolwiek bym nie napisał to będzie oczywista oczywistość.
8.Captain Grave- Oasis I
Kiedyś robiłem krótką recenzję tej epki. Napisałem tam: „Zakładamy fartuszek, wypijamy lampkę dobrego, czerwonego wina. Nie, nie, wróć. Obalamy flaszkę czystej, wyciągamy jakąś miskę. Wrzucamy do niej dość sporą garść hardkoru, albo, można dosypać jeszcze troszeczkę, o, ooo, wystarczy. Bierzemy dużą łyżkę, dosypujemy nią południowy rytmy, nie żałujcie sobie, oczywiście południowe w tym przypadku to nie takie ‚spod samiuśkich tater’, tylko kawał southern rock/metalu. Tą też łychą dokładnie wszystko mieszamy. Przygotowaną masę posypujemy pokaźną ilością pozytywnego groove. Tak przyrządzone ciasto wkładamy na 30 minut do piekarnika. Życzę smacznego, polecam kosztować z alkoholem.” Dzisiaj nie zmieniłby nic z przepisu, a minęły już 2 lata.
9.Paulo Sergio- Ghosts
Kapela borykająca się z problemami ze składem. Ostatnio zamilkła, jednak zgodnie z obietnicą czekamy na ogarnięcie materiały z nowym perkusistą. A sam kawałek? Generyczny metalcore, niczym specjalnym nie zaskakujący, jednak mocny dający radę. Ot, solidna robota.
FRONTSIDE
DROWN MY DAY
DUST N’ BRUSH
Numer 10 to zbiorowa pozycja dla Frontside, Drown My Day i Dust N’ Brush. Jeżeli drogi czytelniku zaczynasz dopiero swoją przygodę z metalcorem/deathocrem. Nie wiesz z czym to się je, to zacznij od tych kapel. Są po prostu poziom wyżej niż wszystko inne w tym kraju. Pisanie takiej listy bez tych zespołów było nieporozumieniem, sam się nawracam i dostrzegam błąd.
Pierwsza odsłona mojego rankingu. Na początek postaram się udowodnić Wam, że polskie granie gitarowe to nie tylko genialny death metal i stary punk rock, ale też dość mocna scena metalcore/hardcore. Oczywiście pominę tutaj kapele o których już była mowa na blogu, więc nie spodziewajcie się Frontside, Drown My Day, Dust N Brush czy Soundfear. Te 10 nunmerów dobrałem tak, aby zachęcić Was do zaznajomienia się z Polską sceną metalcore/deathcore, ponieważ według mnie jest ona w coraz lepszej kondycji i pod tym względem nie mamy się czego wstydzić. Kolejność zamieszczonych kawałków nie ma znaczenia, jest zupełnie losowa. // Kaspa.
The John Doe’s Burial – Z serca nocyPowstała z popiołów kapela (kiedyś nazywali się po prostu John Doe), łoi z niesamowitą mocą. Nadal to rzadko spotykane, żeby Polski zespół, wyjąwszy oczywiście Behemoth, Vader i ostatnio Frontside, wydał tak świetnie zrealizowany klip. Moc, szatan i teksty po Polsku, Drown My Day ma mocną konkurencje, na jeszcze niedawno należącym wyłącznie do nich poletku deathcorowym w naszym kraju.
Moi drodzy oto przed Wami drugi wywiad dla The Eye Of Every Storm. Ten dzień należy do grupy Of No Avail z Olszyna, która swoją wybuchową deathcoreową muzą dotarła już do nie jednej duszyczki. O początkach grupy, EP „Persecutoria”, inspiracjach muzycznych i planach na przyszłość opowiada Amov – wokalista grupy. Ksiądz (który dzierży gitarę) także dorzucił swoje trzy grosze. No to co zaczynamy spowiedź! \m/ Czytaj dalej →
Już w niedzielę wraz z moją ekipą uderzamy na Woodstock! Nie mógłbym zostawić Was bez porządnej lektury do mojego powrotu a ten nastąpi po 5 sierpnia! Przed Wami druga część zestawienia piętnastu kopiących po dupskach grup z różnych muzycznych światków! Dla każdego coś miłego i energetycznego! No to co? Zaczynamy!
1.LUXTORPEDA Już widzę bunt na waszych twarzach! Że jak to? Że twórcy skocznego Autystycznego w tym zestawieniu? Pozory mylą. W Litzy wciąż drzemie ten sam demon co za czasów Acidów, a drugi album grupy jest jeszcze mocniejszy! „Robaki” to materiał trudniejszy dla przeciętnego zjadacza chleba, pojawiają się zagrywki, które przypominają choćby Vadera i Slayer! Nie wierzycie? Do obczajenia petarda (także słowna, Hans nawija z prędkością Serja Tankiana) pod tytułem Mowa trawa.