„Napięcia pojawiają się zawsze” – wywiad z KRUK

Kruk to formacja, której nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Z okazji premiery nowego krążka, na pytania Sztormowego Oka odpowiadał lider zespołu – Piotr Brzychcy. Zapraszam do lektury. /Dirk

D: Powiedz jak to jest być w obecnych czasach rockmanem? Na scenie pojawia się masa młodych zespołów praktykujących, co raz bardziej wyszukane gatunki muzyczne, gdzie w tym wszystkim miejsce dla starego, dobrego rocka, jakim para się Kruk?

PB: Dobry rock jest zawsze w cenie i nie ma to znaczenia, czy jest stary, czy nowoczesny. Wpadła mi ostatnio w ręce płyta „Fireball” zespołu Deep Purple z 1971 roku… Od dawna nie słuchałem tej płyty, zresztą nie należy do moich ulubionych pozycji w dyskografii tego zespołu. Skoro już pojawiła się w odtwarzaczu to postanowiłem wsłuchać się dokładniej w poszczególne dźwięki, przeanalizować produkcję. Okazało się nagle, że to płyta zrobiona w taki sposób, że dziś nikt nie powstydziłby się brzmień poszczególnych instrumentów i miksu ogólnego. Uświadomiłem sobie, że dziś producenci, muzycy, oczywiści w gatunku rock, dążą do takiej właśnie klasy brzmieniowej. Oczywiście przy współczesnej technice byłoby to mocniejsze, bliższe, bardziej przestrzenne, ale niekoniecznie miałoby taką charyzmę brzmienia, jeśli można się tak wyrazić. My z Krukiem chcieliśmy zrobić materiał, który brzmieniowo dosięgnie poziomu płyt rockowych wydawanych na zachodzie, oparty na kompozycjach, które będą raz różnorodne, dwa będą miały przeróżne smaczki ukryte pod płaszczykiem klasycznego łojenia. Jeśli pytasz gdzie jest nasze miejsce w tym wszystkim to odpowiem szczerze i uczciwie, także pytaniem, gdzie jest ich miejsce, tych wszystkich wyszukanych gatunków? To oni powinni się zastanawiać. My mamy cudownych fanów, i jeszcze cudowniejsze fanki (śmiech), sprzedajemy płyty w ilościach takich, że niejeden zachodni zespół tyle u nas nie sprzedaje, gramy koncerty  pojawiamy się w mediach i nie musimy dawać dupy żeby to wszystko się kręciło. Nikt nie zmusza nas do dziwnych programów telewizyjnych, nikt nie wymusza na nas zmiany wizerunku. Jesteśmy dokładnie tu gdzie mamy być…a zatem przychodzi odpowiedź na pytanie pierwsze…dobrze jest być rockmanem w dzisiejszym czasie, bo spragnionych tej muzyki jest wciąż wielu, a odsuwanie jej czasem na dalszy plan tylko wzmaga apetyt i podsyca jej wyznawców do poszukiwań i wsparcia!

D: Jak widzisz to od wewnątrz, jaka jest w Polsce kondycja sceny hard rockowej? Można w ogóle powiedzieć, że taka funkcjonuje? Jakie zespoły poleciłbyś czytelnikom?

PB: Nie potrafię wskazać choćby jednego zespołu klasycznie hard rockowego, bo takich zespołów po prostu nie ma. Jest Ceti, mają jednak więcej wspólnego z metalem niż z hard rockiem, choć wiadomo, że Grzesiek Kupczyk jest idealnym gardłem do hard rocka. Jest Coma, którą często uważa się dziś za zespół hard rockowy w tym kraju, a przecież z hard rockiem nie mają wiele wspólnego, przynajmniej w tym klasycznym znaczeniu. Pojawia się jednak wiele młodych zespołów, które chcą grać hard rocka, czy w skrócie rocka i mają do tego serce. Kilka lat i wszystko może się odmienić. Po naszych sukcesach wielu młodych wykonawców zadaje pytanie jak podążać tą ścieżką? Zobaczysz, będzie jeszcze bum na tego typu klimaty. Zresztą wystarczy wybrać się na koncert jakiejkolwiek zagranicznej gwiazdy spod znaku hard rocka, czy to legendy, czy zespołu z młodszego pokolenia. Bilety zwykle wyprzedane, chętnych pełna sala, klimat niesamowity. Nie ma, co narzekać.

D: Jak układa się Wam współpraca z Metal Mind?

PB: Robią swoje, dają nam możliwości, o jakich moglibyśmy tylko śnić. To dobra współpraca i nawet gdybym miał wydać przyszłą płytę w innej wytwórni, bądź sam to i tak uważam, że to, co się wydarzyło i to, co się dzieje jest budujące. Oczywiście mankamenty ma każdy i my, i oni. Tego nie da się uniknąć, najważniejsze są jednak efekty. Czuje, że gramy na tą samą bramkę, czuje, że bardzo w nas wierzą i czuję, że utożsamiają się z tym, co robimy w pełni. Nie można chcieć więcej, no może poza zarobkami (śmiech).

D: Od premiery poprzedniego krążka minął zaledwie rok- bardzo mało jak na dzisiejsze standardy- tak szybka premiera nowego materiału  to efekt tego, że mieliście już coś w zanadrzu, czy po prostu nowe pomysły sypały się jak z rękawa?

PB: Nowe pomysły posypały się z rękawa. Nie wracaliśmy do tego, co było. Szuflady mamy pełne pomysłów, ale skoro powstają nowe rzeczy, to po co wracać do starych… Może kiedyś, jak okaże się, że to dobre i wartościowe rzeczy, to wrócimy i coś odkurzymy. Natomiast jeśli idzie o czas, to znów wracamy do początku naszej rozmowy… Nagrywanie tych dwóch płyt jest standardem dla klasycznego rocka. Jeśli muzycy są płodni, mają sukcesy, które ich napędzają, maja przede wszystkim natchnienie, więc działają, nie czekając na to, co można jeszcze wykombinować z produkcją poprzednią.

D: Jak wyglądała praca nad „Be 3” Było łatwo i bezstresowo czy może w studiu pojawiały się jakieś napięcia?

PB: Napięcia pojawiają się zawsze. Prace przebiegały bezstresowo do momentu, w którym poczuliśmy, że kończy nam się czas. Najgorsze zadanie miał Wiśnia, który do naprawdę zajebiście brzmiącego materiału instrumentalnego musiał dołożyć wokale dorównujące do tego poziomu. Wiem, że w te materii trzeba będzie zmienić nieco system działań i w przyszłości zrobić to jeszcze lepiej. Reasumując jednak całość, to podam Ci prosty przykład, nad poprzednią płytą pracowaliśmy w studiu w sumie 12 dni, a nad „Be3” prawie trzy miesiące. Jest różnica? To ogromny krok do przodu i bezwzględnie, jeśli pojawił się stres to tylko po to, aby nas napędzić do działania, a nie po to żeby nam uświadomić, że jesteśmy w dupie.

D: Od czasu „It will not come back” doszło u Was do zmiany klawiszowca. Przyznam, że imponowała mi gra Krzysztofa Walczyka, a jego partie w „Imagination” to jeden z moich ulubionych momentów krążka. Jak ta zmiana personalna wpłynęła na Waszą muzykę? Co do zespołu wniósł Michał Kuryś?

PB: Bo to była imponująca postać, potrafił oczarować dźwiękiem i miał swoją charyzmę, wybrał jednak w pewnym momencie drogę bez muzyki. Michał jest inny, i muzycznie, i pod względem charakteru. To była jego pierwsza płyta w życiu i mam wrażenie, że to właśnie on pracował najwięcej z nas wszystkich. Miał ogromne parcie na to żeby zrobić to dobrze, żeby płyta była spójna, żeby wszystko miało swój sens. Idealnie układała się współpraca między Michałem i producentami, którzy zresztą niezwykle pozytywnie się o nim w trakcie i po zakończeniu sesji, wypowiadali. Wniósł spokój, bo my mamy tendencje do kłótni i dania sobie czasem w ryj (śmiech).

D: Zazwyczaj muzycy mówią, że ich nowy krążek jest najlepszy/najszybszy/ najcięższy z ich dorobku – jak Ty krótko opisałbyś Wasze nowe dzieło?

PB: Jest najgorszy, najwolniejszy, najlżejszy … (śmiech). Oczywiście, że jest krokiem do przodu, że pokazuje jaka ewolucja nastąpiła w tym zespole. Nie mam nawet grama wątpliwości, że o tym przekonam się każdy, kto posłucha tej muzyki. To jest dla mnie jasne jak to, że teraz jestem trzeźwy, a zaraz pojadę na wieczór kawalerski do kolegi i przestane być trzeźwy (śmiech). Poważnie rzecz ujmując, to trzeba posłuchać i samemu ocenić. My jesteśmy dumni z tego, co udało się stworzyć jednocześnie już teraz mamy pełną świadomość, że zawsze mogło być lepiej i , że w przyszłości będzie jeszcze lepiej.

D: Nie boicie się eksperymentować z covarami. Jak do tego doszło, że na poprzedniej płycie pojawił się u Was Piotr Kupicha?

PB: Dla jednych covery to odgrywanie nutka w nutkę tego, co zostało stworzone, dla innych to chałtura, którą trzeba odegrać, dla nas to niesamowita zabawa i odświeżanie takich rzeczy, które mają potencjał ponadczasowy. Ludzie to kochają, my to kochamy. Robimy sobie wzajemnie dobrze, ale chyba o to chodzi w muzyce. Takie covery jak „Simply The Best” z Piotrem Kupichą, miały zaś na celu pokazanie, że nie tylko w klasyce rocka potrafimy stawiać kroki muzyczne, ale także w innych muzycznych bajkach.. Poza tym, utworek ten był zapowiedzią płyty Be3. Inne, świeższe brzmienie, inne spojrzenie na produkcję, odwaga, więcej przestrzeni i więcej ognia.

D: Z kolei na „Be 3” gości Auman- skąd pomysł na zaangażowanie wokalisty Frontside na nowym krążku?

PB: Absolutny spontan. Wiśnia śpiewał do momentu, w którym obniża się tonacją i nie dawał rady zejść niżej, postanowiliśmy, więc przearanżować wokal, nie wyszło to na zdrowie dla tego utworu, wrzuciliśmy więc solówkę w tym miejscu, ale ciągle czegoś brakowało. Odważyłem się więc wypowiedzieć na glos myśl, która drzemała już jakiś czas w mojej głowie. Później szybka, przesympatyczna i niezwykle profesjonalna realizacja i tyle. Auman jest znakomitym wokalistą, partia którą zaproponował sprawiła, że przearanżowaliśmy końcówkę kawałka już specjalnie pod niego.

D: Wybór „Child In Time”, jako coverów na nowej płycie wydaje się naturalny, nie baliście się majstrować przy takim klasyku? Reakcje fanów, co do aranżacji są podzielone. Jesteś w pełni zadowolony z Waszej interpretacji kawałka Purpli?

PB: Skoro najbliższe otoczenie zespołu Deep Purple i sam Ian Gillan twierdzą, że to dobra wersja, skoro nasi najbliżsi fani zakochali się w tej wersji już w trakcie ubiegłorocznych koncertów akustycznych, to nie mamy wątpliwości, że to właściwy wybór. Ba, nawet czasem wydaje mi się, że jeden z najważniejszych i najlepiej trafionych eksperymentów. Szczerze mówiąc nie spotkałem się z krytyką, więc nie potrafię nawet odnieść się do tych słów. Jeśli faktycznie taka krytyka funkcjonuje to oczywiście mam pełny szacunek do tego, że ktoś ma swój gust i ocenia wedle niego.

D: Pytanie od kolegi z redakcji, który był wiernym czytelnikiem- widzisz szansę na powrót Hard Rockera?

PB: Jest zawsze, jeśli znajdzie się ktoś, kto udźwignie start tego magazynu od strony finansowej. Z wielkim sentymentem wspominam tamte czasy, a wszystkie złe myśli, które miałem w sobie, straciły już na swojej sile i całe szczęście. To była przygoda i gdyby była kontynuowana w duchu tego, co wydarzyło się w pierwszym roku istnienia magazynu, to pewnie do dziś mielibyśmy pole do popisu, bo przyciągaliśmy wtedy naprawdę dużo zwolenników muzyki hard’n’heavy.

D: Na tą chwilę zapowiedzi koncertowe zamieszczone na Waszej stronie wyglądają, mówiąc delikatnie, bardzo skromnie. Liczę, jednak, że będziemy mogli usłyszeć nowy materiał na żywo? Są już jakieś plany koncertowe?

PB: Będzie trasa, ale to w przyszłym roku. Nie mamy super parcia na to, żeby cały czas grać koncerty. Pewnego rodzaju głód sprawia, że mamy z tego mega zabawę. Być może to się zmieni, być może będzie teraz konieczność grania więcej, ale to już pozostawiamy w rękach losu. Jesteśmy gotowi na każdy scenariusz, bo właśnie tego typu otwarcie daje najwięcej radochy jak już to wszystko zaczyna się kręcić i rozwijać.

D: Dzięki za wywiad. Ostatnie słowa należą do Ciebie- co z okazji premiery nowego krążka chciałbyś powiedzieć czytelnikom Sztormowego Oka? 

PB: Jeśli kochacie muzykę rockową, niezależnie w jakiej jest odmianie, to nigdy tej miłości nie zatracajcie. Nawet, jeśli życie niesie ze sobą różne ciężary i trudności, to muzyka zawsze może być kojąca i dawać radość. Jeśli zechcecie rzucić uchem na naszą najnowszą płytkę „Be3” to będzie to dla nas zaszczytem. Przyjmiemy też każdą opinię i każdy gest po to, aby doskonalić nasz zespół.

2 comments on “„Napięcia pojawiają się zawsze” – wywiad z KRUK

  1. ❤ just because…. 🙂 a poza tym, czasem sama siebie przyłapuję na bezkrytycznym podejściu do tematu, tu akurat muzyki… bo lubię danego wykonawcę, mam sentyment, itd… itp… ale w przypadku Kruka, mam wrażenie- sentymenty nie są nawet odrobinę konieczne.. ten zespół się rozwija.. z płyty na płytę.. widzę to, słyszę.. i chcę czuć jeszcze dłuuuuuuuuuuuuuuuuugo 🙂 wszystkiego Naj na kruczej drodze hard rocka Panowie! Maestro- czapki z głów! 🙂

Dodaj komentarz