Zgodnie z zapowiedzią, po części zestawienia w której zająłem się premierami muzycznymi z naszego kraju, przyszedł czas na płyty zagraniczne. Konkurencja była ogromna, więc zdecydowałem się na 25 krążków. Tym razem pozwoliłem sobie też dodać kategorię „debiut” gdzie wyselekcjonowałem dodatkowe 5 pozycji. Taki bonus. Cóż, no to ruszamy.
25. Dordeduh – Dar De Duh
Na początek odłam rumuńskiej Negury Bunget ze swoim pierwszym długograjem, wydanym 2 lata po świetnie przyjętej EP ”Valea Omului”. ”Dar De Duh” to prawie 78 minut (nieźle!) mariażu brzmień typowo folkowych z black metalem z kręgu tych „atmosferycznych”.
24. Oak Pantheon – From a Whisper
Kolejny projekt zwolenników łączenia gatunków. Na ”From A Whisper” dostajemy osiem nastrojowych kompozycji, w których coś dla siebie znajdą fani tak Altar of Plagues, jak i Russian Circles.
23. Alcest – Les Voyages De L’âme
Neige po raz kolejny zabiera nas w daleką podróż do swojego wyimaginowanego świata. Album ten jest jakby spoiwem pomiędzy dwoma poprzednimi pełnymi wydawnictwami Alcest, więc powinien przypaść do gustu tak fanom tej bardziej „mrocznej” strony tego projektu, jak i zwolennikom post/shoegaze’owych brzmień tworzonych przez byłego członka Peste Noire.
22. Marduk – Serpent Sermon
Tych szwedzkich szatanów przedstawiać nikomu raczej nie trzeba, gdyż od 22 lat Pancerna Dywizja Marduk bombarduje nas ładunkami czystego blackmetalowego szaleństwa. ”Serpent Sermon” bezkompromisowo wali po ryju, czasami tylko dając odpocząć na kilka sekund tylko po to, żeby zadać kolejny morderczy cios. Mocna pozycja.
21. Ufomammut – Oro: Opus Primum + Oro: Opus Alter
Postanowiłem umieścić te 2 albumy razem, gdyż obydwa są częścią jednego konceptu. Muzyka zawarta w ”Oro” to ważące kilkanaście ton stoner/doom metalowe riffy wspierane przez uderzającą niczym kula wyburzająca stary budynek perkusję oraz przebijający się gdzieniegdzie wokal. Dla wszystkich którzy lubią poczuć ciężar w głośnikach.
20. Dimicandum – The Legacy Of Gaia
Album, który znalazłby się w debiutach gdybym w ostatniej chwili nie zmienił zdania, uznając wszelkiej maści EP za pełnoprawne pierwsze wydawnictwa (nie ujmując im w żadnym wypadku). Twórczość ukraińskiego Dimicandum mimowolnie kojarzy mi się z brytyjskim Darkest Era i śmiem twierdzić, że jeszcze nie raz nas zaskoczą bo ” The Legacy Of Gaia” to płyta odkrywająca przed nami wielki potencjał tej grupy.
19. Drudkh – Eternal Turn of the Wheel
Drugie od końca miejsce przypada zespołowi Drudkh z Ukrainy. Ich 9 album to tradycyjnie (a przynajmniej od kiedy ich słucham, gdyż nie dane mi było poznać jeszcze wszystkie ich dzieła) klimatyczny bleczur z „duszą”. Idealne na długie zimowe wieczory.
18. Godspeed You! Black Emperor – ‚Allelujah! Don’t Bend! Ascend!
Kanadyjska ekipa GY!BE kazała nam czekać 10 lat na swoje nowe dziecko. Ale było warto, „‚Allelujah! Don’t Bend! Ascend!” to post-rock w najlepszym wydaniu, który równie dobrze mógłby posłużyć na wspaniałą ścieżkę dźwiękową do jakiegoś filmu.
17. Bison B.C. – Lovelessness
Kolejny skład z Kanady. Bison B.C. to sludge metalowy kombajn (Bizon i 2 syrenki) ze stonerowym zacięciem. „Lovelessness” odstaje trochę od swojej poprzedniczki, ale nadal to kawał solidnej, ciężkiej muzyki. Dla fanów High on Fire, Baroness i nie tylko.
16. Al-Namrood – Kitab Al Awthan
Myślałby kto, że black metal dojrzewa nawet w tak egzotycznych miejscach jak Arabia Saudyjska? I to właśnie dzięki połączeniu charakterystycznego arabskiego folku z ostrymi riffami i skrzekliwym wokalem ten zespół to jeden z oryginalniejszych na całej blackmetalowej scenie, a każdy materiał od nich to dla mnie nie lada wydarzenie.
15. Asaru – From The Chasms of Oblivion
Ten zespół poznałem najpóźniej ze wszystkich wymienionych w rankingu, bo dosłownie na tydzień przed końcem roku. Ich drugi album „From the Chasms of Oblivion” to dawka solidnego black metalu z odrobiną melodii.
14. Paradise Lost – Tragic Idol
Mimo, że zespół ten działa na scenie od 25 lat i w pewnych kręgach dorobił się statusu legendy, moja bliższa znajomość z nimi zaczęła się właśnie od tej płyty. Tytułowy ”Tragic Idol” czy ”Solitary One” nie raz „gościły” w moich słuchawkach w godzinach nocnych.
13. My Dying Bride – A Map Of All Our Failures
Kolejna kapela która zasługuje na miano legendy (wiem powtarzam się, ale słowo “kultowa” jakoś mi nie leży i zachowuję je dla Manilla Road czy Legend). I tak jak w przypadku Paradise Lost kontakt z tym albumem zmusił mnie do zapisania sobie nazwy zespołu dużymi literami w zeszycie.
12.Candlemass – Psalms For The Dead
Kto nie zna Candlemass niech pierwszy dostanie kamieniem. Ojciec Chrzestny doom metalu uraczył nas, PODOBNO, swoim ostatnim długograjem (chyba, że coś się w tej kwestii zmieniło a ja nic nie wiem). Moim zdaniem nadal potrafią stworzyć kawał epickiej zagłady, a wstęp do ”Black As Time” każę wyryć sobie na nagrobku (to będzie kurewsko duży nagrobek).
11. Sleep Party People – We Were Drifting On A Sad Song
Chwała audycji “I’m Stuck Between” za poszerzanie moich horyzontów muzycznych i dostarczanie mi takich perełek. Tak ”Were Drifting On A Sad Song”, jak i całą twórczość Sleep Party People określiłbym jako ścieżkę dźwiękową do narkotycznych wizji, przez które prowadzi nas nie kto inny jak stary, dobry, biały królik.
10. Ex Deo – Caligvla
Poboczny projekt Maurizio Iacono z Kataklysm, czyli wiadomo że będzie dobrze. Ex Deo to dosyć oryginalny symfoniczny death metal, który śmiało można określić epickim (w końcu opowiada o Cesarstwie Rzymskim). ”Caligvlę” polecam każdemu, ale głownie tym którzy w death metalu szukają nie tylko srogiego napierdalania i zabójczego tempa.
9. Aeon – Aeons Black
To zestawienie bez chociaż jednego przedstawiciela szwedzkiej sceny death metalowej nie byłoby warte nawet wzmianki na Onecie, gdyż przez pewien czas kształtowała ona mój gust muzyczny. Wybór padł na ”Aeons Black”, bo jest to 50 minut konkretnej i bezkompromisowej sieczki i jeśli nie przeszkadza komuś anty-religijny wydźwięk praktycznie każdego utworu może spędzić z tym albumem wiele „przyjemnych” godzin.
8. Wodensthrone – Curse
Brytyjski Wodensthrone na swoim drugim albumie ”Curse” pokazuje nam, jak należy grać atmospheric black/pagan metal na najwyższym poziomie. Jest coś mistycznego i tajemniczego w tych dźwiękach, co jednak przestaje dziwić gdy spojrzymy na skład, do którego należą byli i obecni muzycy m.in. Winterfylleth czy The Axis Of Perdition.
7. Coheed and Cambria – The Afterman: Ascension
Gdy na lastfm widzę tagi “indie” czy (o zgrozo) “emo” przy tym zespole czuję nieodpartą chęć poprzegryzania kabli od internetu wszystkim tagującym. Który emo-zespół nagrałby taką kompozycję jak „ Key Entity Extraction I: Domino the Destitute”? „A bo ty nie wiesz czym jest prawdziwe emo!”, „bo ty nie rozumiesz ;_;”. Nie. I nie chcę, mam Coheed and Cambria.
6. Dawnbringer – Into The Lair Of The Sun God
Mam problem z napisaniem czegokolwiek o tej płycie. Może z wyjątkiem tego, że cały album utrzymany jest w heavy/thrash metalowych klimatach, głos wokalisty kojarzy mi się z serią filmów o pewnym bokserze z krzywą szczęką (to chyba delirium) i to że to bez wątpienia jedno z najlepszych tegorocznych wydawnictw.
5. Panopticon – Kentucky
Czy black metal o węglu i górnikach posiada w ogóle jakąkolwiek rację bytu? Tym bardziej black metal butnie określany jako Red & Anarchist Black metal? Jeśli jest serwowany nam w takiej postaci jak ”Kentucky” – tematyka przestaje się liczyć. Płyta ani na chwilę nie schodzi poniżej pewnego, solidnego poziomu. Nawet „między-utworowe” wstawki (które też utworami mimo wszystko są) idealnie komponują się z resztą albumu, czyli złożonymi kompozycjami na myśl przywodzącymi niektóre dokonania Wolves In the Throne Room ze szczyptą folku. I lekką nutką dekadencji (skąd ja to wziąłem?).
4. Nachtmystium – Silencing Machine
Poza pudłem, ale nadal jako jedna z najlepszych płyt w minionym roku uplasowało się szóste dziecko Nachtmystium. ”Silencing Machine” ma z black metalem jeszcze mniej wspólnego niż poprzedni album, a obecny styl w jakim obraca się kapela określiłbym jako psychodeliczny/eksperymentalny metal. Kto mi powie skąd się wzięło wejście do ”I Wait In Hell” stawiam mu piwo przy pierwszej możliwej okazji.
3. Desaster – The Arts Of Destruction
Miazga. Totalna miazga, rozpierdol, spalone obiekty i zero jeńców. Tyle zostaje po przesłuchaniu ”The Arts Of Destruction”. Od kiedy usłyszałem ten album (a było to w marcu/kwietniu) nie mogę zrozumieć jakim cudem przez tyle lat ta kapela była przeze mnie niezauważana. Należy mi się za to solidny wpierdol, ale takowy dostaje za każdym razem gdy w moim odtwarzaczu ląduje ten krążek.
2. A Forest Of Stars – A Shadowplay For Yesterdays
Nad świetnością tej płyty rozpisałem się w swojej pierwszej recenzji dla “Oczka”, więc zainteresowanych po prostu odeślę trochę w przeszłość. Bo https://theeyeofeverystorm.wordpress.com/2012/10/12/a-forest-of-stars-a-shadowplay-for-yesterdays/ ten jest wart uwagi.
1. Neurosis – Honor Found In Decay
Oto jest. Płyta roku. Monument, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako najlepszy album 2012. Nawet nie chodzi o to, że długo oczekiwane kolejne dzieło Neurosis jest sto razy bardziej wybitne, cudowne czy cięższe od chociażby ”Given To The Rising”. Piątka (albo raczej szóstka) smutnych z wyglądu panów nic nowego nie wymyśliła. Ale też i nie musiała, bo wszystko czego dotkną zamienia się w złoto. Głębia tego albumu po prostu mnie przeraża. Biorę w ciemno wszystko ze stajni Neurot Recordings.
Dla wytrwałych pozostaje jeszcze 5 debiutanckich płyt o których wspominałem na początku. Będzie raczej „ekstremalnie” i bez wychodzenia poza black/death metalowy krąg. A zresztą, sprawdźcie sami:
5. Arthurian Shield – Arthurian Shield
Cóż, niektórzy mogą stwierdzić (o ile ktokolwiek dotrwał do tego momentu) że z tym debiutem trochę popłynąłem. Wątpię, żeby wiele osób o tej kapeli słyszało, ale ja czuję tutaj wielki potencjał. I za kilka lat przyznacie mi rację!
4. Rage Nucléaire – Unrelenting Fucking Hatred
Kolejna płyta trochę na wyrost. Ale nic nie poradzę na to, że Lord Worm jest dla mnie absolutnym mistrzem wśród ekstremalnych wokalistów, a jego wyrzygiwania z chociażby ”Blasphemy Made Flesh” powodują że dostaję gęsiej skórki. Album nie jest wybitny, ale z następnymi wydawnictwami może być już tylko coraz lepiej.
3. When Woods Make Graves – This Patch Of Dirt Where Nothing Grows
Kolejny zespół o którym zapewne mało kto słyszał. Niejaki Sam, który odpowiada za cały projekt w minionym roku nie próżnował, gdyż oprócz tego albumu spłodził jeszcze jeden, a także 2 dema i jedną EP-kę. Oby reszta wydawnictw była na podobnym, wysokim poziomie, bo na samą myśl o podobnym połączeniu jakość plus ilość mam dreszcze. Jedno jest pewne – będę miał co nadrabiać!
2. Resurgency – False Enlightenment
Trochę po świńsku z mojej strony, że death metal został przeze mnie w tym podsumowaniu trochę “olany”, więc zaklepałem miejsce w debiutach dla groźnie wyglądających Greków (których scenę metalową osobiście uwielbiam) z ich płyciwem ”False Enlightenment”. Dawno nie słyszałem tak „świeżego” podejścia do sztuki gatunku, w którym praktycznie wszystko zostało już zagrane po kilka razy.
1. Addaura – Burning For The Ancient
Absolutny zwycięzca kategorii “Debiut”. Dzieło Addaury jest po prostu genialne, przesycone genialnością rozbudowanych riffów i wwiercającym się głęboko w uszy wokalem. Gdybym miał umieścić ten album wśród najlepszych zagranicznych, pierwsza piątka murowana.
I to było by na tyle, gratulacje jeśli ktokolwiek przetrwał przez ten bełkot, a jeszcze większe – jeśli coś zrozumiał, przesłuchał, spodobało mu się i zdobędzie pełen album (jakkolwiek i którykolwiek). O oczekiwaniach na rok obecny pisać nie będę, o nich dowiedzie się z „Oczkowej” strony. Wiem też, że to już grubo za późno na to, ale skoro artykuł dotyczy roku poprzedniego, niech ten nowy będzie dla wszystkich szczęśliwy i bez muzycznych rozczarowań.
Vigil
Wow.Vigil,świetne zestawienie.nawet niektórych kapel nie znam.ale sam uwielbiam Candlemass,eternal turn of the wheeli Marduk.pozdro.